Każdy człowiek styka się z cierpieniem. Niekiedy widzimy je z oddali, patrzymy, jak doświadczają go inni. Innym razem jest ono naszym udziałem, bo bardziej lub mniej głęboko przenika nasze życie. Niekiedy cierpienie jest twórcze: powstają dzięki niemu wielkie dzieła, budzą się wielkie i ofiarne miłości. Cierpienie jest nierozłącznie związane z rozwojem, przezwyciężaniem siebie, pokonywaniem trudności. Zawsze towarzyszy spełnianiu dobra - niezależnie czy jest to dobro wielkie, o którym wiedzą wszyscy, czy dobro małe, o którym nikt nie wie, a które i tak trwa w wieczności. Jest też na odwrót - ucieczka przed cierpieniem, uporczywe unikanie go prowadzi do skarłowacenia osób i całych społeczeństw. Dzisiejsza kultura ma na tym punkcie obsesję i za wszelką cenę, wszelkimi środkami stara się z życia człowieka eliminować cierpienie. Liczy się sukces życiowy, zdrowie, tężyzna. Aby cierpienia uniknąć, współczesny człowiek zanurza się w wir pracy zawodowej, kariery, działalności społecznej, a gdy to mu nie wystarcza, albo brak mu sił, by w ten sposób się wspinać - odsuwa możliwość pojawienia się cierpienia przy pomocy narkotyków, alkoholu, używek, przyjemności. Dla współczesnego człowieka cierpienie nie ma sensu; mało kto widzi w nim wartość, dostrzega jego twórczą moc.
Spis treści
Tytułem wstępu...
Cierpienie – przekleństwo czy dar?
Myśl CYWILIZACJI
o. Mieczysław A. Krąpiec OP W poszukiwaniu sensu cierpienia
Służyć PRAWDZIE
ks. Janusz Nagórny Zbawczy sens cierpienia
Alina Rynio Jan Paweł II a wychowawczy sens cierpienia
Henryk Jarosiewicz Psychologia cierpienia [fragment]
Patos ludzkiego cierpienia
Termin patos (gr. pathos, czyli wrażenie, nastrój) oznacza nastrój powagi, jaki przynoszą rzeczy wielkie. Rzeczy wielkie nie wzbudzają w naszej psychice podniecenia i nie powodują namiętności (jak to się czasem błędnie uważa), lecz rodzą uczucie. Moment namiętności to moment działania, zwykle na bazie podstawowych dążeń, zaś moment uczucia to przeżycie wartości wyższych, które to przeżycie wstrząsa naszym wnętrzem. Spotykamy się z tym np. w misteriach. Kontakt z tajemnicą nie podnieca, lecz wzrusza. Nie wyzwala ucieczki (bo przed czym? – tajemnica to nie „coś” konkretnego, co zrani), lecz przeciwnie, czasem wręcz paraliżuje.
Kontakt z sacrum w jakimś sensie „psuje” ludzką psychikę, a jednocześnie – w innej perspektywie – właśnie ją naprawia! Zwrócił na to uwagę znakomity polski myśliciel K. Dąbrowski, twórca teorii dezintegracji pozytywnej. Dezintegracja, czyli rozbicie, jakie wprowadza uczucie w świat wnętrza, może mieć pozytywne znaczenie, bo pozwala na sublimację energii popędowych a następnie na ich integrację na wyższym poziomie.
Według V. Frankla pozytywny wpływ wartości na ludzką psychikę jest nie do przecenienia; „Człowiek nie jest istotą napędzaną popędami, lecz pociąganą przez wartości”. I dodaje: „Tylko gwałt zadany duchowi języka może doprowadzić do tego, że mając na myśli wartości mówi się o popychaniu czy przymuszaniu”. Krytykując właściwą psychoanalizie immanencję pragnień popędowych Frankl zaproponował transcendencję wartości. To wartość wnosi w ludzkie życie sens. Człowiek zaś cierpi, bo realizuje wartości wbrew roszczeniom popędów. Staje się sobą zapierając się siebie w imię wartości.
Psychoanaliza wyjątkowo zbagatelizowała problem cierpienia. Niestety – w świetle jej założeń było to nieuchronne; skoro to natura jest w centrum uwagi, to kto ma cierpieć? Skoro nie ma dobra i zła, to wskutek czego można cierpieć? Uleganie wartościom jest u Freuda znamieniem choroby, bo prowadzi do represji natury.
Rozdarcie między wartość a popęd
Wbrew redukcji, jaką proponuje psychoanaliza, dostrzegamy konstruktywną rolę przeżyć w życiu człowieka i zastanawiamy się nad przyczyną faktu, że człowiekowi tak bardzo zależy na wartościach. Wyjaśnia to podstawowy fakt empiryczny, jaki potrafimy wskazać, zjawisko wyrażane w zdaniu: „ja czuję” (lub „czuję”, z niewyrażonym bezpośrednio „Ja”). To w sobie odnajdujemy podstawowe rozdwojenie „Ja” jako „podmiot” czuję siebie jako „przedmiot”, jako „coś”. Tylko siebie można czuć bezpośrednio i… doświadczać ciężaru swego bytu, zranienia itd. Jeśli doznajemy świata jako dobrego lub złego, przeżywając przyjemność bądź przykrość (cierpienie) w kontakcie z nim, to jeszcze dogłębniej doznajemy siebie.
Właściwe człowieczeństwu zdwojenie „Ja” (pojawia się ja: podmiot i ja: przedmiot) powoduje oderwanie „Ja” od popędu. Należałoby chyba tą rewolucję oddać w stwierdzeniu: przestajemy być tworzywem, aby zacząć tworzyć. Ale – nie wystarczy przeżywać wartości! To tylko krok w kierunku dojrzałości. Człowiek przeżywa wiele wartości, bo jego sfera emotywna odznacza się wrażliwością. Jednak wrażliwość, nawet największa, nie jest jeszcze dojrzałością. Dojrzałość zawiera się w akcie, na który już tutaj wskazaliśmy; dzięki refleksji mogę sprawczo wpłynąć na samego siebie, mogę podjąć decyzję, że przestaję coś robić i mogę zdecydować, że zaczynam robić coś innego. Przeżycie wartości na to jeszcze nie pozwala. Pozwala na oderwanie się od popędu, ale… samo w sobie może nawet utrudnić dojrzałe działanie. Jak wiadomo, uczucie w sposób swoisty „wyręcza” podmiot; to ono decyduje za nas, choć – w naszym imieniu!
Wraz z doznawaniem siebie, które to doznanie zapewnia też poznawcze posiadanie siebie, pojawia się możliwość panowania sobie. Jeśli zaś nie panuję sobie i poruszam się bardzo niezgrabnie, to cierpię z tego powodu. Jest to cierpienie związane z bezradnością „Ja”.
Transcendencji „Ja”, która pojawia się w momencie „czucia”, towarzyszy trudna integracja. Jest to zjawisko, którego nie dostrzegał Freud, opierając się w wyjaśnianiu rozwoju na zjawisku sublimacji. Jeśli bowiem sublimacja jest „wzniesieniem się” czegoś na poziom wyższy, to owe wzniesienie nie zakłada bynajmniej jakiegoś przeistoczenia. Nogi, których używamy do chodzenia, pozostają dalej nogami, a język w czasie mówienia nie przestaje być również organem do przyjmowania pokarmu. Następuje tutaj integracja, czyli zmiana funkcji w obrębie czegoś większego. Integracja nigdy nie jest pełna, nigdy nie jest doskonała. Dlatego właśnie cierpimy. Cierpimy wskutek ożywających zjawisk dezintegracji.
Koncepcja Freuda jest wyjaśnieniem dynamicznym. Zakłada ona bowiem działanie energii natury (zwanej id) pomijając on jednak inne energie naszego bytu, związane z rozumnością, dzięki którym człowiek wykracza poza bezpośrednie przeżycie uczuciowe i reflektuje samą wartość, jaką przeżywa, odczytuje jej znaczenie.
Rozumność a fakt cierpienia
Powyżej zarysowana została psychologia ludzkich doznań, a więc psychologia bazująca na zmysłowej naturze ludzkiej psychiki. Jest ona tylko wstępem do analizy doświadczenia zła. Wszak właśnie zła doznajemy cierpiąc. Należałoby zatem wejść w głąb tych specyficznych doznań, aby dojść ich genezy. Jak to się dzieje, że doznajemy zła i nie chcemy żyć lub doznajemy go i… budzimy się do życia?! A następnie: jakie są jego funkcje? Czy występuje ono zawsze w takiej samej postaci, czy też możemy wyróżnić rozmaite jego odmiany?
Wszak to fakt zdumiewający: człowiek może nie chcieć żyć! I tylko człowiek… Jaka jest jego istota? Homo agens (działający), czy homo patiens (cierpiący)? Wydaje się, że odpowiedź brzmi: homo sapiens. Człowiek nie tylko przeżywa, ale przede wszystkim poznaje treści, które są zawarte w przeżyciu jakby w opakowaniu. Jak do tych treści dociera?
Dlaczego człowiek cierpi? Czy człowiek zawsze cierpiał, czy też doświadczenie cierpienia stało się jego udziałem w określonym momencie historycznym? z określonych przyczyn? Odpowiedzi na tego rodzaju pytania angażują najtęższe ludzkie umysły. Wiele na ten temat dowiadujemy się z Objawienia. W badaniu psychologicznym nie chodzi o to, dlaczego ten konkretny człowiek cierpi, dlaczego „Ja” cierpię, ale jaki jest mechanizm tego zjawiska, czyli jakie warunki je wyzwalają? Chodzi bądź to o warunki w samym człowieku, bądź też o jakieś okoliczności zewnętrzne.
Stwierdziliśmy, że człowiek cierpi wskutek doznawanego zła lub wtedy, kiedy pozyskuje świadomość dobra, a wraz z tym stwierdza jego brak lub utratę. Skąd jednak wie, co jest dla niego „dobre”?
Aby świadomie realizować swe dobro, musimy je poznać. Już w podstawowym akcie rozumu, czyli w akcie czucia, możemy wyjść poza niejasne pragnienie i rozumieć swoją sytuację. Cierpienie jest związane z rozumnością, bo właśnie rozum pozwala na odczytanie treści przeżycia. Możemy odczytać zawartą w czuciu informację i dokonać oceny moralnej: czy sytuacja ta jest dobra – sprzyja nam, czy zła. Dlatego przygotowujemy pacjentów w szpitalu do zabiegu, aby byli w stanie trafnie odczytać to, co czują. Nawet do porodu można się przygotować i racjonalnie kontrolować jego przebieg.
A to oznacza, że zwierzę nie odczuwa bólu tak jak człowiek. U zwierzęcia występuje ból jako sygnał zagrożenia, na który to sygnał (informację, poznanie zmysłowe) zwierzę reaguje w sposób, który ma zapisany w instynkcie lub którego wyuczyło się drogą warunkowania. Nie ma tu jednak świadomości refleksyjnej, czyli jakiegoś „ja”, które stwierdza, że coś „mu” zagraża. A fakt, że zwierzęta reagują na zagrożenie znacznie szybciej (i często skuteczniej) niż ludzie, wskazuje nie tyle na świadomość, ale właśnie na instynkt. Działanie świadome jest może powolniejsze, bywa błędne, ale może być wolne, nie odruchowe, co najpełniej wyrazi się w przyjmowaniu zagrożenia i związanego z nim cierpienia, czego nie spotykamy u zwierząt.
Wydaje się zatem, że rozumność jest warunkiem cierpienia. Nieprzypadkowo powiada się, że lepiej być cierpiącym Sokratesem niż zadowolonym głupcem. Rozum stoi u genezy cierpienia, bo choć człowiek z uwagi na swą wrażliwość przeżywa rozmaite wartości, to rozumność wzywa go do realizowania swoimi czynami prawdziwego dobra. W swojej obronie Sokrates rzuca wyzwanie słuchaczom, szczególnie sędziom; powiada: „o tę was proszę sprawiedliwość, żebyście (…) na to tylko patrzyli i na to tylko zważali, czy słusznie mówię, czy nie, bo to jest zaletą sędziego, a mówcy: mówić prawdę”.
Eugeniusz Sakowicz Sens cierpień narodowych
ks. Andrzej Zwoliński Cywilizacja zła. Faszyzm i komunizm jako idee satanistyczne
Spełniać DOBRO
Piotr T. Nowakowski Media wobec cierpienia – między banalizacją a misją
ks. Marek Dziewiecki Miłość, krzywda i cierpienie
Coraz częściej spotykamy się z osobami, którym przychodzi kochać w sytuacjach skrajnych. Są to sytuacje, w których chcemy kochać kogoś, kto nie kocha ani innych ludzi, ani nawet siebie i kto wyrządza bolesne krzywdy sobie oraz innym. Na największą próbę wystawiane są wtedy osoby z najbliższej rodziny. Nie tylko ksiądz, ale też człowiek świecki powinien wtedy w precyzyjny sposób wyjaśnić, na czym polega dojrzała postawa wobec osoby przeżywającej tak poważny kryzys. Popatrzmy na typowy przykład w tym względzie.
Jeśli z prośbą o poradę zgłasza się do nas kobieta, którą mąż boleśnie krzywdzi (np. zdrada małżeńska, alkoholizm, przemoc), wtedy trzeba jej uświadomić fakt, iż to, że kocha swego męża, nie daje mu prawa do tego, by ją krzywdził. Nawet w małżeństwie tylko miłość jest nieodwołalna. Wszystko inne można odwołać. Wspólne mieszkanie, wspólne wychowywanie dzieci, współżycie seksualne, wspólnota majątkowa – to wszystko ma miejsce pod warunkiem, że również współmałżonek potrafi kochać i że nie krzywdzi członków rodziny. Jeśli jednak ktoś wyrządza okrutne krzywdy swoim bliskim i nie zmienia się mimo ich roztropnych i stanowczych interwencji, to wtedy ostatecznym rozwiązaniem jest separacja małżeńska, czyli miłość na odległość. Separacja trwa dopóty, dopóki błądzący nie uzna swego błędu i dopóki nie zmieni swego postępowania.
Zwykle ci, którzy są krzywdzeni przez najbliższych, nie rozumieją powyższych zasad i mylą miłość z naiwnością, z biernością, z tolerowaniem zła. Dzieje się tak czasem nawet z winy duchownych, którym brakuje kompetencji w tej dziedzinie. Sugerują oni, że jeśli ludzie najbliżsi tej osoby, która wyrządza im krzywdę, będą cierpieć, to krzywdziciel doceni ich ofiarną postawę, wzruszy się i zmieni. Tego typu nadzieje są nierealne, gdyż ludzi przeżywających głęboki kryzys (np. skrajnych egoistów, alkoholików, narkomanów, erotomanów, ludzi stosujących przemoc, itp.) może przemienić wyłącznie ich własne cierpienie. Niewinne cierpienie innych osób – podjęte z miłości i z miłością – może poruszyć i mobilizować do przemiany kogoś szlachetnego i wrażliwego, kto mimo to przeżywa okres kryzysu w swoim życiu. Nie może jednak przemienić kogoś, kto jest uzależniony, czy popada w inny poważny kryzys, który sprawia, że postrzeganie siebie i świata ze strony takiego człowieka jest zupełnie wypaczone. Dla przykładu, jeśli żona alkoholika cierpliwie znosi wyrządzane jej przez męża krzywdy i upokorzenia, to alkoholik wyciąga wniosek, że... wszystko jest w porządku i że może nadal postępować, jak dotąd.
Zadaniem księdza czy świeckiego chrześcijanina jest stanowczo przestrzegać przed myleniem miłości z naiwnością, a także przed zgodą na naiwne cierpienie. Cierpienie naiwne ma miejsce wtedy, gdy ktoś nas poważnie krzywdzi, a my nie bronimy się przed tą krzywdą mimo tego, że nasze cierpienie wcale nie mobilizuje błądzącego do zmiany zachowania. Trwanie w tego typu cierpieniu nie jest naśladowaniem Chrystusa, lecz jest wyrazem naiwności czy bezradności. Popatrzmy na postawę samego Jezusa. Otóż w Ogrójcu przyjmuje On cierpienie nie dlatego, że chce cierpieć, lecz dlatego, że jest pewien, iż Jego cierpienie przemieni wiele osób, które uwierzą w miłość. Inaczej zachowuje się Jezus wtedy, gdy w czasie przesłuchania przed arcykapłanami żołnierz uderza Go w twarz. Teraz broni się stanowczo: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego mnie bijesz?” (J 18, 23). Taka reakcja Jezusa może w pierwszej chwili zdumiewać. Oto w Ogrójcu zgadza się On przyjąć niewyobrażalne wręcz cierpienie, a tutaj broni się przed uderzeniem w policzek! Czy nie jest to zachowanie dziwne? Otóż nie! W tym przypadku zgoda na krzywdę i cierpienie byłaby naiwnością. Bijący Jezusa żołnierz nie mógł przecież rozumieć, że oto uderza Miłość, która przyjmuje cierpienie wyłącznie dlatego, że kocha i że ma nadzieję, iż ten, kto Ją spotyka, pozwoli się cierpiącą Miłością zafascynować i przemienić. Żołnierz, który uderzył Jezusa, nie był zdolny do takiej refleksji i wrażliwości. Przyjmowanie krzywdy i cierpienia od kogoś takiego byłoby przejawem naiwności, a nie miłości.
Im wierniejszej i bardziej ofiarnej miłości uczy ksiądz czy człowiek świecki, tym bardziej precyzyjnie powinien on uczyć odróżniania miłości od naiwności oraz cierpienia w duchu Ewangelii od cierpienia przyjętego z naiwności czy bezradności. Cierpienie, które jest ceną za miłość, przybliża do Boga, ale cierpienie, które jest ceną za naiwność, oddala od Boga, gdyż powoduje rozgoryczenie. Prowadzi do przekonania, że Bóg jest obojętny na nasze cierpienie i nie daje łaski przemiany człowiekowi, który nas krzywdzi.
Wyjaśniając te podstawowe zasady, można spotkać się z typowymi wątpliwościami. Pierwszą z nich można sformułować w następujący sposób: przecież Bóg w swej Opatrzności potrafi nawet naiwne i po ludzku bezsensowne cierpienie wykorzystać dla naszego dobra i czyjegoś nawrócenia. To prawda, że Bóg potrafi posłużyć się każdym cierpieniem i włączyć je do skarbca Kościoła, jednak rolą kapłana i katechety jest uczyć dojrzałej miłości, a resztę zawierzyć Bogu i Jego wyobraźni miłości.
Drugą wątpliwość można sformułować tak: czy obrona przed naiwnym cierpieniem nie jest wycofaniem miłości, albo ucieczką od krzyża? Otóż stanowczo nie! Wręcz przeciwnie! Dla przykładu: żona alkoholika, który znęca się nad nią i nad dziećmi, rozumie, że tylko osobiste cierpienie męża może mu pomóc w uznaniu choroby oraz w podjęciu terapii. Właśnie dlatego stosuje ona zasadę mądrej miłości: „ty pijesz alkohol, ty ponosisz bolesne konsekwencje takiego zachowania”. W takiej sytuacji żona cierpi jeszcze bardziej niż mąż, bo ma większą świadomość i wrażliwość. Cierpi też jeszcze bardziej niż jej sąsiadka, która naiwnie przyjmuje krzywdę i cierpienie, mimo że to wcale nie motywuje jej męża do zmiany zachowania. Jednak to jeszcze większe cierpienie płynie z mądrej miłości, a nie z naiwności. Sprawia, że ta kobieta chroni siebie i dzieci przed kolejnymi krzywdami, a jednocześnie stwarza mężowi szansę, by pod wpływem cierpienia wyciągał wnioski z popełnianych błędów i zmienił postępowanie. Chodzi zatem o naśladowanie postawy ojca z przypowieści o synu marnotrawnym. Dopóki syn błądzi, ojciec kocha dalej, ale nie udziela synowi żadnej pomocy, bo tylko na skutek własnego cierpienia błądzący może się zastanowić, zmienić i wrócić.
Dojrzały chrześcijanin to ktoś, kto precyzyjnie wyjaśnia zasady takiej właśnie mądrej i wychowującej miłości. Bóg-Miłość uczy nas kochać w każdej sytuacji i za każdą cenę pod warunkiem, że jest to rzeczywiście miłość, a nie naiwność. Chrześcijaństwo nie ma zatem nic wspólnego z tolerowaniem zła, z naiwnym cierpieniem czy choćby pośrednim aprobowaniem jakiejkolwiek formy przemocy czy krzywdy.
Robert Skiba Oczyszczająca moc kary
Ryszard Polak Konecznego ocena relacji polsko-rosyjskich (cz. II)
SZTUKA jest trudna
Teresa Mazur „Salve, Caput cruentatum…”
Janina Koziarska-Kowalik Chrystus Frasobliwy
WIARA poszukująca zrozumienia
Mieczysław Guzewicz Dopust Boży
ks. Tomasz Stroynowski Religijne aspekty eutanazji
br. Marek M. Urbaniak FSC Z krzyżem i na krzyżu
o. Juliusz Pyrek OFMCap. Symfonia skupienia
Cywilizacyjne ROZMAITOŚCI
Krach multikulturowej utopii i „dobrzy” SS-mani („Nowe Państwo” 2006/1)
O Sarmacji i wcale nie tak papieskim Tygodniku („Christianitas” 2006/23/24)
W obronie Radia Maryja i prawdziwej kultury („Myśl Polska” 2006/7)
Z życia INSTYTUTU EDUKACJI NARODOWEJ
Anna Zalewska Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli Instytutu Edukacji Narodowej
RECENZJE
Grzegorz Frejlich Tworzywo Wańkowicza – początki Polonii Kanadyjskiej (Melchior Wańkowicz, Tworzywo)
Piotr R. Mazur U źródeł polskiej państwowości (Walery Przyborowski, Lelum-Polelum, Chrobry)
ISSN 1643-3637, Fundacja Servire Veritati. Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2006, ss. 224, B5, oprawa miękka