„Ile kultury jest w nas..."
„Strasznie różne faceci / regulują kulturę: / starcy, baby i dzieci, / i wdowy poniektóre, / dyrektorzy, posłowie, / milion przykładów dam ci, / wprost zakon, że tak powiem: / Ojcowie Regulanci. / Na lądzie i okręcie, / na Nowiku i Lesznie / konferują zawzięcie, / regulują pospiesznie - / jedni mówią; że „dołem", / drudzy twierdzą: „grunt góra"; / intonują tenorem: / - Ech, kultura, kultura!" - pisał przed 60 laty K. I. Gałczyński zniesmaczony licznymi ówczesnymi wypowiedziami „na tematy kulturalne" ludzi niekompetentnych, często niewykształconych, uzurpujących sobie prawo do „zarządzania" twórcami i animatorami wydarzeń kulturalnych. „Ojców Regulantów" - by posłużyć się sarkastycznym określeniem użytym przez autora Zaczarowanej dorożki - nie brak i w naszych czasach, lecz żadną miarą nie można zaliczyć w ich poczet Autorów, którzy na łamach niniejszego, 33 numeru „Cywilizacji" piszą o szeroko pojmowanych sprawach kultury, rozpatrując je w różnorodnych aspektach. Prezentowane dziś przez nas materiały mają na celu nie „regulację", lecz informację - rzetelną i wszechstronną o tym, czym w istocie jest kultura, co należy do jej skarbca, a co powinno trafić na śmietnik, jaką rolę pełni ona w życiu zbiorowości i jednostek.
Wśród przedstawianych zagadnień na pierwszy plan wysuwa się coraz powszechniejsze, niepokojące zjawisko wypierania kultury tzw. „wysokiej" przez produkty zamerykanizowanej i skomercjalizowanej kultury masowej, mającej na celu jedynie prymitywną rozrywkę odbiorców i jak największe materialne korzyści wytwórców owych produktów. Nasze publikacje wskazują także skuteczną broń przeciw takiej kosmopolitycznej pseudokulturze: jest nią zwrot w stronę kultury narodowej, wyrosłej z rodzimych katolickich tradycji, przechowującej klejnoty naszej sztuki i literatury, „chroniącej" mowę ojczystą przed okaleczaniem i degradacją. Inne nadzwyczaj ciekawe materiały dotyczą kulturotwórczej roli Kościoła i Biblii, wychowawczych, poznawczych i estetycznych wartości sztuki sakralnej, charakteru dawnej i obecnej sztuki ludowej, problematyki mecenatu kulturalnego oraz roli mediów, zwłaszcza elektronicznych w krzewieniu i kreowaniu kultury.
Polonistom rekomendujemy szczególnie piękny esej o Sienkiewiczowskiej Trylogii, miłośnikom literatury powszechnej - rozprawkę o aspektach karnawalizacji farsy Molierowskiej, a wszystkim Państwu - pobudzający do refleksji dwugłos o współczesnych filmach historycznych, a także artykuły odnoszące się do kultury osobistej i fizycznej.
Nasze najserdeczniejsze zaproszenie do lektury „kulturalnego" numeru „Cywilizacji" niech uzupełni piękny aforyzm wybitnej, lecz niemal zupełnie u nas nie znanej pisarki łotewskiej Z. Mauriny: „Ile kultury jest w nas, tyle możemy jej czerpać ze świata i tyle samo światu ofiarować". Oby nam i tym, co przyjdą po nas nie zabrakło nigdy kultury: ani tej czerpanej, ani przez nas ofiarowywanej!
REDAKCJA
Spis treści
Tytułem wstępu…
„Ile kultury jest w nas…”
Myśl CYWILIZACJI
ks. Bogdan Czupryn Wpływ kultury na osobowy rozwój człowieka
Służyć PRAWDZIE
Henryk Kiereś Uwagi w sprawie kryterium oceny kultury
Słowo „kultura” pochodzi z łaciny (od colo, -ere) i oznacza uprawę: uprawę ziemi (agricultura) oraz uprawę ducha (animi cultura). Kultura-uprawa jest sposobem naszego bytowania, gospodarowania zasobami przyrody i aktualizowania zadanego nam człowieczeństwa (łac. humanitas); zadanie to realizujemy w łonie „niszy antropologicznej”, czyli kultury rozumianej jako świat ludzkich wytworów.
Dzieła kulturowe są obrazem naszej wiedzy o przyrodzie i kosmosie, a także o nas samych. Są również wyrazem naszej woli, która każe nam zastany świat doskonalić i zmierzać ku optimum doskonałości, jakie przysługują nam na mocy naszej rozumnej i wolnej natury.
Działalność kulturowa człowieka jest wielowątkowa, wymaga zatem teoretycznego uporządkowania. I tak, przede wszystkim należy wyróżnić trzy istotne jej aspekty, mianowicie: kulturę jako czynność, czyli jako racjonalizację i humanizację świata; kulturę jako wytwór, czyli jako „sumę” dzieł człowieka oraz kulturę jako jakość (doskonałość) ducha ludzkiego. Wymienione wątki dynamizmu kulturowego człowieka warunkują się nawzajem i dopełniają, a więc są ze sobą integralnie powiązane, a ponadto zakreślają pole pracy ludzkiej i pozwalają wyróżnić kulturę duchową oraz kulturę materialną, a także kulturę indywidualną oraz kulturę społeczną, czyli cywilizację: metodę (ustrój) życia wspólnotowego. Co więcej, kiedy porządkujemy kulturę wewnętrznie, wyróżniamy jej cztery działy: naukę, moralność, sztukę oraz religię.
Kultura-uprawa jest manifestacją ludzkiej natury, jest tej natury możnością (jest człowiekowi zadana), jest konieczna, ale jest trudna. Historia kultury dowodzi, że tam, gdzie człowiek, tam jakaś kultura, ale pokazuje także, że kultury (cywilizacje) powstają i giną, a więc że nie są one konsekwencją jakichś bytowych czy historycznych determinacji, że – krótko mówiąc – ich trwanie i jakość zależą od samego człowieka. Owszem, działalność kulturowa człowieka jest uwarunkowana zewnętrznymi okolicznościami, np. zasobami przyrody czy klimatem, co może ją ograniczać lub wydatnie wpływać na jej specjalizację, ale może także działać na człowieka motywująco i skłaniać go do refleksji nad światem i nad własną kondycją w świecie.
Kultura jest zatem sposobem bytowania człowieka w świecie, a jej doskonałość zależy od samego człowieka. Wynika z tego, że ciąży na nas obowiązek rozumienia kultury jako kultury – w jej istocie i bogactwie jej wątków oraz dziedzin, a także powinność poznania jej dorobku, zarówno jej osiągnięć, jak i jej słabych stron, a szczególnie przyczyn zapaści kulturowych, określanych mianem kryzysu. Podmiotem kultury jest człowiek – byt rozumny i wolny – zatem możemy zasadnie sądzić, że kryzysy kulturowe mają swoje przyczyny w samym człowieku, w jego błędach i nierozpoznanych fałszach. Ich konsekwencją jest właśnie kryzys, czyli zapaść duchowa, utrata rozumienia samego siebie i własnych poczynań, zagubienie sensu-celu własnego życia. Jak dowodzą dzieje kultury, jednym z takich błędów jest „zapomnienie” własnego dziedzictwa kulturowego i cywilizacyjnego i konsekwencją błędu ignorancji (braku rozumienia) jest zazwyczaj pogarda dla rodzimej kultury. Ta zgubna dla człowieka skłonność bierze się z lenistwa duchowego, skutkuje swoistą próżnią kulturową, a co gorsza, stanowi podatny grunt dla nihilistycznych i kosmopolitycznych ideologii, które mamią wizją kultury uniwersalnej (ogólnoludzkiej).
Jedną z modnych dziś, a w istocie instytucjonalnie sterowanych ideologii jest tzw. multikulturalizm (ang. multi-culti), pogląd głoszący, że wszystkie historyczne kultury są sobie równoważne, a tym samym równosilne pod względem jakości czy też mocy kulturotwórczej. Ideologia multi-culti lansuje tym samym wizje kultury ogólnoludzkiej, rzekomo wolnej od wszelkich partykularyzmów i dlatego tolerancyjnej wobec lokalnych różnic. Receptą na realizację tej wizji ma być otwartość na różnice kulturowe. Co więcej, głosi się, że tylko pochwała różnic, ale przede wszystkim politycznie egzekwowane różnicowanie kultury ma stanowić jej zasadę i żywotną siłę.
Odnotujmy wpierw, że zamysł zbudowania kultury uniwersalnej nie jest wymysłem dnia dzisiejszego, bowiem towarzyszy on człowiekowi od historycznych początków kultury, a o jego obecności świadczą mity społeczne, czyli utopie. U podstaw tego zamysłu leży niewątpliwie fakt jedności natury ludzkiej, co niejako domaga się czy postuluje myśl o jedności kultury. Z drugiej strony myśl tę pobudza fakt wielości kultur, a szczególnie cywilizacji, co z perspektywy słusznego założenia o jedności natury ludzkiej wydaje się być swoistym skandalem antropologicznym. Dodatkowym argumentem za uniwersalizmem są niekończące się konflikty kulturowe i cywilizacyjne, wojny i podboje, które jakby z założenia stanowią osobliwą niezgodę na wspomnianą wielość kultur, a zarazem próbę jakiejś ich syntezy czy fuzji. Tak więc utopizm – zamysł zbudowania kultury globalnej – towarzyszy człowiekowi od przysłowiowego „zarania dziejów”, kształtuje doktryny polityczne i napędza rewolucje i podboje, ale – co warto podkreślić – jest wewnętrznie zróżnicowany i, w konsekwencji, mocno skonfliktowany. Wyrasta on z tradycji myślowej idealizmu i z jego pseudofilozofii, a tworzą go dwa nurty tej tradycji, mianowicie, racjonalizm i irracjonalizm. Błąd idealizmu polega na oderwaniu poznania od realnego świata i na zamianie poznawania (wyjaśniania przez przyczyny)na myślenie, którego tworzywem są treści (idee) oderwane od doświadczenia lub sztucznie tworzone dla potrzeb systemowych. Z tych idei powstają rozmaite modele świata (ontologie), które mogą zachwycać wymową swoich artystycznych walorów, ale które są skażone jawnym redukcjonizmem, a nierzadko tchną absurdem.
Począwszy od renesansu idealizm dominuje w kulturze Europy, wpierw jako racjonalizm (modernizm), a dziś jako irracjonalizm (postmodernizm). W klimacie racjonalizmu-modernizmu rodzi się ideologia samozbawienia się człowieka, człowieka jako produktu ewolucji, bytu na wskroś materialnego i podległego prawom przyrody. Ta „jedynie słuszna” recepta skompromitowała się, zebrała krwawe żniwo, a jej kulminacją były socjalizmy monopartyjne – komunizm, faszyzm i nazizm (komunizm narodowy) – które apriorycznie i mechanicznie wcielały w życie własne globalistyczne utopie. Przeciwny biegun walki o „rząd dusz” stanowił irracjonalizm, który przechodził do ofensywy wraz z załamywaniem się „projektu modernistycznego”, a współcześnie proklamował tzw. transformację systemową w ramach postmodernizmu. Nurt ten zachował modernistyczną ontologię i antropologię (ewolucjonizm, materializm, naturalizm), lecz – co należy podkreślić – stracił modernistyczną wiarę w istnienie transcendentnego celu w życiu ludzkim i kulturze, takiego celu, który wieńczyłby odyseję ludzkości na drodze samowyzwalania się od zła. Zdaniem postmodernistów wizja takiego celu to mrzonka „totalitarnej mentalności ateńskiej”, zgubnej wiary w Rozum i jego konstrukcje myślowe. Dlatego postmodernizm domaga się detronizacji rozumu na rzecz Woli, staje więc na gruncie woluntaryzmu antropologicznego: „Człowiek to wolność”, i liberalizmu (anarchizmu) w życiu społecznym. W miejsce jakobińskiego hasła modernizmu: „Wolność – Równość – Braterstwo” lansuje jego zmodyfikowaną wersję: „Wolność – Pluralizm – Tolerancja”.
Tak więc źródła ideologii multikulturalizmu tkwią w irracjonalizmie, który współcześnie przybrał postać postmodernizmu. Nurt ten czerpie swoje siły i atrakcyjność z krytyki modernizmu, krytyki skądinąd słusznej, tyle że ze wspomnianej słuszności nie wynika, że postmodernizm jest alternatywą dla dzisiejszego świata. Wprost przeciwnie, jest on takim samym pasożytem i jest równie niebezpieczny jak jego oponent, czyli modernizm. Postmodernistyczna „wiedza radosna” to pochwała absurdu – subiektywizmu i relatywizmu, a ostatecznie agnostycyzmu i nihilizmu antropologicznego. Nietrudno o konkluzję,że w świetle takiej „recepty” wszystkie kultury są równosilne, bo żadna nie ma sensu.
Odnotujmy rzecz charakterystyczną, a raczej niedostrzeganą przez admiratorów postmodernizmu, tę mianowicie, iż wbrew zapewnieniom, w istocie mamy do czynienia z kolejną „jedynie słuszną” i z konieczności globalistyczną (totalitarną) wizją świata, człowieka i ludzkiej kultury. Wizja ta jest wcielana w życie środkami administracyjnymi, według kryterium „politycznej poprawności” i jawnej cenzury wobec jej krytyków. Odnotujmy wreszcie, że tradycja idealizmu i jej myślowe nurty – modernizm i postmodernizm – degradują kulturę Europy, spychają ją w objęcia mitów i utopii, a więc wizji nacechowanych determinizmem, fatalizmem, a różnice pomiędzy nimi polegają na tym, że modernizmowi towarzyszył optymizm antropologiczny, zaś postmodernizm tchnie pesymizmem. Jest to jednakże pesymizm osobliwy i przewrotny, głosi bowiem, że akceptacja absurdalności bytu ludzkiego i bezsensu kultury to warunek konieczny „wyzwolenia wolności” i „końca historii” rodzaju ludzkiego.
Wraz z naporem omawianej ideologii wzrasta zainteresowanie kulturą, co szczególnie przejawia się w popularności kulturoznawczych studiów akademickich. W związku z tym rośnie liczba publikacji poświęconych kulturze, różnego rodzaju antologii i podręczników. Ich jakość jest zróżnicowana, co można tłumaczyć pionierskością kulturoznawstwa, ale trudno nie zauważyć, iż wspomniane publikacje, z założenia naukowe, są pod przemożnym wpływem ideologii multi-culti, akceptują bowiem jej kluczowe założenie, jakim jest teza o równosilności kultur. Zauważmy, że to relatywistyczne i poznawczo nihilistyczne założenie już w punkcie wyjścia neguje potrzebę jakichkolwiek studiów naukowych nad kulturą, a w najlepszym razie czyni z nauki swoiste hobby, polegające na gromadzeniu rozmaitych osobliwości kulturowych. Wspomniane gromadzenie jest niejako celem samym w sobie, a jego wartość poznawcza i praktyczna przydatność są nikłe w porównaniu z wydatkami społecznymi, które są niezbędne dla finansowania tego rodzaju „studiów”. Nic dziwnego, że studia humanistyczne tracą powoli, ale systematycznie swój prestiż i że są traktowane po macoszemu przez administrację państwową.
ks. Andrzej Zwoliński Troska o kulturę narodową
Piotr S. Mazur Kultura w stanie zagrożenia
Andrzej Stoff Farsa wobec karnawalizacji – aspekt aksjologiczny (O Grzegorzu Dyndale Moliera)
Wojciech Daszkiewicz Charakterystyka kultury masowej
Andrzej Stoff Trylogia Henryka Sienkiewicza: literatura wysoka czy popularna?
Barbara Wachowicz Łaska słowa
Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Krasiński, Sienkiewicz, Żeromski, Wyspiański – ich „żar słowa i treści rozsądek”, jak rzekł Norwid – były spoiwem w czas rozdarcia Ojczyzny. Gdy broń nam z rąk wytrącono – urok i uroda ich słowa były orężem i zbroją Polaków. Ci prawdziwi Wielcy Mistrzowie Mowy Polskiej mieli prawo powtórzyć za Słowackim, iż są „rycerzami owej walki, która się o narodowość naszą toczy”. Powiedział znamienity Wielkopolanin K. Libelt, że „na jednej łodzi języka naszego ocalić się możemy”. Ta łódź wszystkie zwyciężyła sztormy i jej wielcy sternicy doprowadzili ją do portu wolności.
„Na króla wygląda, gdy zacznie mowie polskiej rozkazywać” – powiedział o Słowackim Krasiński. Sienkiewicz, gdy odsłaniał pierwszy pomnik autora Kordiana – wygłosił wielki hymn na cześć mowy polskiej „niespożytej jak spiż, świetnej jak złoto, jednej z najwspanialszych na świecie”.
Ojciec gramatyki polskiej – ks. O. Kopczyński gromko nawoływał, by „tępić chwasty rosnące między wyborną słów polskich pszenicą”. Cóż by rzekł zasłyszawszy obowiązującą dziś anglo-polszczyznę?! Nigdy nasz język nie był skamieliną, ani też wyschniętym kałamarzem. Przyjmowaliśmy ochoczo nowe barwy do rodzimej tęczy. Któż dziś pomni, że „ułan” czy „chata” nie są słowami rdzennie polskimi? Ale inny jest walor pięknego novum a czym innym jest zalew brudnego nurtu pokracznej cudzoziemszczyzny. Chętnie przyjmowaliśmy miłych, ciekawych gości, ale wara od naszych progów cudzoziemskiej hałastrze, która każe nam „czardżować”, wysyłać „esesmany” (ciekawe czy kreator tego neologizmu pomyślał o jego złowrogim znaczeniu?) – i „Wielką Improwizację” Mickiewicza nazywa „wypasionym fristajlem”!!!
Onegdaj w pralni informowano – cytuję – „mamy limitowany upiór dzienny”. Dziś nastały nam nowe upiory, a piękne stare słowa giną. W słowniku wyrazów zapomnianych jest już: „wieczerza”, „chata” i „prawy”.
Piękne stare polskie słowa obumierają, a panoszą się rankingi, castingi i fany. Znakomity nasz językoznawca prof. S. Szober powiedział: „im niższy jest stan kultury językowej, tym gwałtowniejsza fala zalewu obcojęzycznego”. Oczywiście istnieje jeszcze bełkot w rodzaju: „preponderancje deglomeracyjne załamują się w orbicie frustracji i dezintegracji w wymiarze adekwatnej symbiozy”.
Dodajmy do tego nieprawdopodobne bełkoty telewizyjne w rodzaju: „rajcuje mnie i kręci, że poniekąd muszę myśleć” (wypowiedź „gwiazdy” serialowej), albo „kurcze zapunktuje tego gościu za ambitność” (ocena jurora tanecznych podskoków).
Pisarz opowiadający o spotkaniach z Janem Pawłem II mówi w radiu: „To były akcydentalne odpryski, bo Papież był reglamentowany w PRL”.
Równolegle z podniosłymi deklaracjami o wychowaniu patriotycznym oglądamy nikczemne kabarety (1 V 2006, II program TVP), gdzie jacyś przebierańcy imitujący kosynierów pytają skarykaturowanego Naczelnika Kościuszkę czy insurekcja to jest drutowanie świń!!! 13 X 2006, I program TVP – w czasie tzw. – w niby polszczyźnie – „największej oglądalności” ukazuje się program pt. Ring inkrustowany „występami artystycznymi” adresowanymi do młodzieży. Jest pieśń pod obiecującym optymistycznym tytułem Jesienna deprecha, bogato zdobiona słowy: „k.....* mać” (w pełnym brzmieniu!!!), jest kabaretowa scenka, gdzie dwóch oprychów, symbolizujących, jak się okazuje nauczycieli polskich, opowiada o uczniach bandytach i kończy pointą „j.....ć* V C” (także w pełnym brzmieniu!!!)
W Roku Mickiewiczowskim próbowałam wywalczyć realizację serialu dokumentalnego prezentującego szlaki autora Pana Tadeusza na Litwie i Białorusi, gdzie przetrwały w nieskażonej urodzie pejzaże z Ballad i romansów, próbowałam namówić telewizję poznańską na cykl programów ukazujących Mickiewiczowskie tropy w Wielkopolsce. Owoczesny dyrektor artystyczny telewizji poznańskiej orzekł chłodno: – To nie przejdzie. Dziś nadawca publiczny idzie na lżejszość.
Słuchając owej telewizyjnej polszczyzny ma się ochotę zawołać słowami M. Hemara:
Po jakiemu to jest? Po jakiemu to jest?
chrobot szczurzy i skrzyp
pypeć kurzy i grzyb....
Kochanowski, Mickiewicz
Rej, Trembecki, Sienkiewicz,
już nie mówiąc o innych osobach -
Boy, Krasicki, Mochnacki,
ksiądz Wujek i Słowacki
przewracają się przecież w swych grobach!
Po jakiemu to jest? Po jakiemu to jest?
próżno pytać w okropnym frasunku
język polski mordują! Ratunku!
A ratunek jest przecież tak blisko. Bo jak mówi Norwid w wierszu Język Ojczysty – „nie miecz, nie tarcz bronią Języka, lecz – arcydzieła”.
J. Lechoń w swoich genialnych Dziennikach wyznał na poły tylko żartobliwie: „Jeśli mam jakieś myśli zaborcze to te tylko: zawojować całą Europę i kazać różnym bykom nauczyć się po polsku, by czytali Słowackiego, Wyspiańskiego i Norwida”. I przypomnijmy jeszcze jeden cytat z tychże Dzienników tak pełnych szlachetnego szacunku wobec wielkości ojczystej literatury: „Gombrowicz stara się dowieść, że jestem prowincjonalnym patriotnikiem, który chwali Mickiewicza i Słowackiego, bo tak Polakowi wypada. Jak tu gadać z durniem, który napisał, że poezja jest to «pic i nawalanka». Jak mu dowieść, że Mickiewicz był jako poeta równy Dantemu, że Dziady, Samuel Zborowski, Wesele są to arcydzieła równe największym francuskim, czy angielskim? I czy on naprawdę myśli, że przebywszy za granicą więcej lat niż wszyscy pisarze polscy mego wieku, nie znam tych arcydzieł francuskich i angielskich, dlaczego taki bęcwał nie przypuści, że ja wielbię tych paru polskich geniuszów dlatego właśnie, że mogłem ich porównać z innymi [...]. To zwykły polski śmieszny snobizm nie mówić, że wszystko, co w nas najlepsze, zawdzięczamy Mickiewiczowi, Wyspiańskiemu i oczywiście temu rozgadanemu, ale jakże wielkiemu w swym świętym ogniu Żeromskiemu”.
I pomyśleć, że w 2010 r. uczniowie polscy nie mieli na maturze z języka polskiego ani jednego tematu poświęconego arcydziełom naszej literatury!
„To tylko dzieło coś warte, z którego człowiek może się poprawić lub mądrości nauczyć” – powiedział Mickiewicz. Iluż mądrości nauczyć by nas mogli i dziś nasi romantycy, gdybyśmy ich chcieli posłuchać. Jak nie zdradzać. „Bo cóż jest zdrada?” – pyta autor Ksiąg Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego – „Zdradzić, jest to opuścić ideę trudną do zrealizowania dla korzyści namacalnych, widocznych, łatwo uchwytnych”. Mogliby nas nauczyć braterstwa i wzajemnego zrozumienia. „My wszyscy z Niego” – powiedział o Mickiewiczu Krasiński, który tylekroć żagwił się z nim w sporach o kształt ojczyzny, a Norwid nazwał Krasińskiego „szlachetnie różniącym się przyjacielem”. Jakże dzisiaj, gdy nader często przeciwnicy polityczni skaczą sobie bezlitośnie do gardeł, przydaliby się nam tacy „różniący się szlachetnie przyjaciele”, dla których miłość Rzeczy-Pospolitej-Polskiej nie stawałaby się miłością rzeczy-prywatnej-polskiej, że znów powołam się na Norwida.
Z dziedzictwa romantyków wyrósł S. Żeromski. Jego młodzieńcze słowa to ważna dewiza mego życia i pracy: „Miłości ziemi rodzinnej, miłości rodaków, miłości wszystkiego co polskie – stój zawsze przy mnie!”. No cóż, niestety nie wszystko, co Polskie, jest miłości godne. Zawiść, nienawiść, warcholstwo. Jakże chcielibyśmy przełamać gorzką aktualność Norwidowego memento: „Żyjemy w wieku, kiedy ludzie nienawidzą się jak diabły, ale nikt nie ma odwagi kochać”. Oni tę odwagę mieli. „Kochałem tam – mówi Mickiewicz – w Ojczyźnie serce me zostało”. A Norwid jak zwykle mądrze przykazuje: „W Matce swej, Ojczyźnie kochać się należy powinnie i synowsko, stale, czynnie, obowiązkowo i istotnie”.
Ks. prof. J. S. Pasierb mówi: „Kiedy biało-czerwona, stajesz się szaro-czarna, niechaj nie zbraknie nam siły, gdy taką przychodzi Cię kochać”.
Nie można zapomnieć o tym, który – wspaniały w swej walce o polskość – uderzał słowem, jak szpadą w obronie rodaków. Sienkiewicz. Swą niebywałą światową sławę wykorzystał, by rzucić w twarz oskarżenie cesarzowi Niemiec w otwartym liście drukowanym przez całą prasę europejską w obronie dzieci polskich, którym zabroniono modlitwy w języku ojczystym. Jego twórczość niosła ze sobą tak potężny ładunek wiary w moc odrodzenia i odzyskania wolności, że słusznie uznano autora Trylogii obok Piłsudskiego za twórcę niepodległości polskiej.
W 1988 r. znamienity historyk polski prof. J. Tazbir w eseju Kamienie milowe polskiej świadomości obok hymnu, Pana Tadeusza, Trylogii – umieścił na honorowym miejscu „opowieść o tragicznych losach narodowych diamentów wystrzelonych w walce o niepodległość” – Kamienie na szaniec Kamińskiego. Napisana jednym tchem w 1943 r., ta niewielka książeczka, zaczynająca się jak gawęda przy harcerskim ognisku: „Posłuchajcie opowiadania o Alku, Rudym, Zośce, którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: braterstwo i służbę” – stała się nie tylko najsławniejszą książką czasu okupacji. Runęły imperia i zmieniły się ustroje, a młodzież czyta ją do dziś z napięciem i żarliwością. Zakazana w latach stalinowskich tak dalece, że kiedy wykryto naszą szkolną konspirację, aresztowano obok 13-letnich „bandytów” naszą polonistkę pod zarzutem, że dała nam do czytania książkę druha Kamińskiego.
W moim cyklu Wierna rzeka harcerstwa cytuję dziesiątki listów naszej młodzieży, która odwołuje się do testamentu swych poległych rówieśników powtarzając słowa K. K. Baczyńskiego, harcerza, żołnierza batalionu „Zośka” kompanii „Rudy” plutonu „Alek”: „Trzeba nam teraz umierać, by Polska umiała znów żyć”.
Młoda prawniczka ze Śląska, A. Strzelec, pisze: „My nie musimy pięknie umierać jak oni, ale możemy pięknie żyć – za nich!”.
Niestety – wszystkie starania i apele Środowiska Żołnierzy batalionu „Zośka” by wprowadzić do lektur licealnych dalszy ciąg Kamieni na szaniec – książkę druha Kamińskiego Zośka i Parasol – przemijają bez echa. Młodzież w wolnej Polsce nie ma w lekturach ani jednej książki o bohaterstwie ich rówieśników w Powstaniu Warszawskim. Nasza wspaniała młodzież. Mądra, wrażliwa, twórcza i odpowiedzialna. Wiele razy tak ją opisując słyszałam – to elitarna garsteczka, prawdziwe jest chamstwo, arogancja, bandytyzm, tak jak to pokazuje telewizja. Trzeba było pożegnalnego daru Papieża, by wreszcie ta „garsteczka” została pokazana w wielotysięcznych marszach wdzięczności. To ich Ojciec Święty nazwał „Strażnikami poranka” mówiąc im: „Jesteście naszą nadzieją”. To oni chcą spełnić marzenia o ideale Polski godnej szacunku.
Uczennica Liceum im Krzysztofa Kamila Baczyńskiego z Krakowa, Joanna Szafraniec, pisze: „Podziwiamy naszych rówieśników, którzy walczyli o ideał Polski godnej szacunku, jak powiedział Aleksander Kamiński. Są dla nas nie tylko legendą i mitem, lecz wzorem. My też chcemy być ludźmi honoru, by Polska mogła na nas liczyć”.
Licealista z Czarnocina, Michał Będowski, napisał mi w liście: „Teraz walczyć się bronią nie da, ale słowem i czynem. Jak wspominam walkę o wolność tylu Polaków wspaniałych, to łza się w oku kręci, że teraz chociaż wolna, tak daleka od ideału ich Polska. Nie mogę walczyć o nią jak oni, ale o język polski potrafię i będę”.
Sienkiewicz zapytany o największą miłość życia odrzekł: „Jeśli się kocham, to w języku polskim!”.
Miałam szczęście wychować się w blasku takiej miłości. Dane mi było wzrastać na świetlistych strofach o Soplicowie i w moim domu rodzinnym modliliśmy się strofami Słowackiego „Anioły stoją na rodzinnych polach”. Opasywało nas jak złotolity pas słucki połyskliwe bogactwo Trylogii i braliśmy w dłonie, jak czarny, żałobny żupan aksamitny, niezapomniane stronice Żeromskiego.
Kiedy poproszono mnie o wybór motta dla programu – konkursu Mistrz Mowy Polskiej, wybrałam słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, który powiedział: „Jeśli Ojczyzna jest domem naszym, język jest dachem, ten dom osłaniającym, a dom najpierwej obumiera od dachu”. Ratujmy blask polskiego słowa, naszej pięknej Ojczyzny – Polszczyzny. Chrońmy ją i brońmy.
Aleksander Błachowski „Szkice węglem”. Humanistyczne i narodowe wartości dziedzictwa polskiej ludowej kultury artystycznej w XXI w. (prolegomena)
Spełniać DOBRO
Marek A. Kowalski Kolebka kultury
Paweł Skrzydlewski Kultura polityczna – ale jaka? Uwagi filozoficzne
Stanisław Krajski Kultura osobista i savoir vivre
Teresa Mazur Muzy na salonach
SZTUKA jest trudna
ks. Paweł W. Maciąg Funkcje sztuki sakralnej
Elżbieta Skrzypek Muzyczny kalejdoskop
Łukasz Dębski Historia na zamówienie. O polskim współczesnym kinie historycznym
Piotr R. Mazur Przeciw filmowym „kontrowersjom”
WIARA poszukująca zrozumienia
Ryszard Polak Religia a kultura
Ewa Zając Kulturotwórcza rola Biblii
Cywilizacyjne ROZMAITOŚCI
Rafał Maliszewski „Był sercem Polski”?
Arkadiusz Maślach O mecenacie wczoraj i dziś
Wojciech Daszkiewicz Wielokulturowość a ideologia multikulturalizmu
Katarzyna Stępień Książka i kultura czytania – kilka uwag
Piotr R. Mazur Sportowe skarby i śmieci
Z życia INSTYTUTU EDUKACJI NARODOWEJ
Katarzyna Stępień Zawód: nauczyciel – trudności i perspektywy. Sprawozdanie z konferencji
ISSN 1643-3637, Fundacja Servire Veritati, Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2010, ss. 216, format: 166x240 , miękka oprawa