Cywilizacja "Człowiek w rodzinie" wraz z płytą CD "Życiu zawsze TAK!"!
Dorobek kultury europejskiej i światowej, w tym także piękne tradycje polskie dotyczące rodziny warte są przypomnienia szczególnie dziś, wobec licznych prób zniekształcania jej obrazu, stanowienia prawa godzącego w jej dobro czy też poprzez legalizację i promocję tzw. związków homoseksualnych. Problematyce tej poświęcony został kolejny 13 numer kwartalnika „Cywilizacja". Autorzy artykułów: s. Z.J. Zdybicka, B. Kiereś, K. Ostrowska, ks. M. Dziewiecki, H. Jaroszewicz i in. ukazują rodzinę jako podstawową komórkę, w której przychodzi na świat i rozwija się człowiek, z natury swej będący istotą społeczną. Założenie rodziny, opartej na małżeństwie zawartym między kobietą i mężczyzną wymaga od nich odpowiedzialnego i rozważnego przygotowania się, zdania sobie sprawy z trudu, jaki przyjdzie im podjąć dla zrealizowania celu ich sakramentalnego związku - zrodzenia i wychowania potomstwa. W omawianym numerze „Cywilizacji" także m.in. artykuł br. M. Urbaniaka o świętych Pańskich, T. Mazur z cyklu Ojców naszych obyczajem..., opisujący w niezwykle barwny sposób polskie tradycje ludowe, jakie przypadają na czas letni, charakteryzujące się odmierzaniem pór roku w oparciu o cykl prac polowych, obserwacje przyrody i terminy świąt kościelnych oraz R. Blicharza, prezentujący lotnictwo polskie w II RP.
Spis treści
Tytułem wstępu…
Od Redakcji Człowiek w rodzinie
Myśl CYWILIZACJI
ks. Bogdan Czupryn Obiektywna prawda o człowieku fundamentem rodziny
Służyć PRAWDZIE
o. Mieczysław A. Krąpiec OP Społeczność i rodzina
Barbara Kiereś „Zdrowa rodzina”
Piotr T. Nowakowski Rozważania o rodzinie funkcjonalnej i dysfunkcjonalnej
Anna Białowąs Przyjaźń podstawą trwałości małżeństwa i rodziny według Arystotelesa
Krystyna Ostrowska Rodzina w oczach dzieci i młodzieży uczącej się
ks. Andrzej Adamski Obraz rodziny w mediach
Arkadiusz Maślach O przyszłość polskiej rodziny – aspekt demograficzny [fragment]
Optymistyczne przewidywania co do wzrostu liczby ludności w Polsce, formułowane jeszcze w II połowie lat 80. XX w. – już w kilka lat później przestały mieć pokrycie w faktach. Obecne prognozy wskazują, że za 25 lat będzie nas ok. 35.693 tys. By odpowiedzieć na pytanie: dlaczego tak się dzieje? musimy przyjrzeć się bliżej podobnym procesom mającym miejsce w Europie Zachodniej. Warto także podjąć refleksję nad kwestią, czy obecne trendy demograficzne muszą mieć miejsce i czy są nieuniknione.
Po II wojnie światowej Europa przestała być centrum globalnej polityki, zdecydowanie zmalały rola i znaczenie poszczególnych mocarstw europejskich. Jednocześnie miał miejsce proces wzrostu wpływów ideologii „postępowych”, głoszących hasła pacyfistyczne i lewicowe. Wiodącym prądem społecznym ogarniającym elity i społeczeństwa stał się liberalizm, obejmujący kulturę i życie obywatelskie oraz prywatne. Z drugiej strony rozpoczął się proces odbudowy gospodarek (m.in. amerykańska pomoc w ramach planu Marshalla). Czynniki te miały wpływ na kształtowanie się oblicza społeczeństw europejskich.
Obserwując zjawiska demograficzne naukowcy w kilka lat po II wojnie światowej opracowali teorię przejścia demograficznego, którego zwieńczeniem miała być stabilizacja liczby ludności. Jednakże zmiany obserwowane już od końca lat 60. XX w. dowiodły, że procesy demograficzne wskazujące na zmniejszającą się liczbę ludności nie uległy zatrzymaniu. Odnotowano następujące zmiany: opóźnienie momentu zawierania małżeństw, a co za tym idzie również posiadania dzieci, zwiększenie ilości związków niesakramentalnych pomiędzy młodymi ludźmi, w końcu świadome ograniczenie bądź wręcz unikanie potomstwa. Procesom tym towarzyszyły: spadek płodności, wzrost liczby rozwodów i przeobrażenia w modelu rodziny.
Te zmiany, zapoczątkowane na przełomie lat 60. i 70. XX w., ulegające następnie pogłębieniu i obejmujące coraz więcej państw Europy, zyskały w naukach o ludności miano „drugiego przejścia demograficznego”. Teorię tę sformułował w 1986 r. wybitny holenderski demograf Dirk van de Kaa. By ukazać charakter tych procesów ludnościowych, autor dla ich zobrazowania użył sformułowania: przejście „indywidualistyczne”. Oznacza ono proces atomizacji społeczeństw, alienowania się jednostek i nastawienia wyłącznie na siebie samego, co jest skutkiem liberalnej koncepcji człowieka. „W postindustrialnych społeczeństwach – jak zauważa J. Jóźwiak – standard życia jednostki w dużym stopniu determinowany jest przez poziom i jakość jej edukacji, a także przez stopień motywacji do rozwijania i wykorzystania własnego talentu. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Wstąpienie w związek małżeński i posiadanie dzieci implikuje znaczące koszty alternatywne, szczególnie dla kobiet. Emocjonalna satysfakcja z rodzicielstwa może być osiągnięta w oszczędny sposób przez posiadanie jednego, a może dwojga dzieci. Wczesne zaangażowanie się w związek z partnerem ogranicza elastyczność i mobilność jednostki; rozsądne wydaje się utrzymywanie otwartych możliwości. Jeśli małżeństwo staje się ciężarem, rozwód staje się akceptowalną opcją. Ponadto, dostępność nowoczesnych środków antykoncepcyjnych pozwala oddzielić małżeństwo i seksualność”.
W praktyce wygląda to tak, że małżeństwo zastępuje kohabitacja (współzamieszkiwanie), zaś rodzinę rozumianą jako „dziecko z rodzicami” – rodzina pojmowana jako „rodzice z dzieckiem”. Sam autor teorii drugiego przejścia podkreśla obecnie trzy zasadnicze kwestie związane z procesami demograficznymi: 1) globalizację, traktowaną jako proces gospodarczy i jej wpływ na powstawanie małżeństw-rodzin oraz poziom liczby ludności, 2) masowy proces indywidualizacji, mający wpływ na szeroko pojętą kulturę i mentalność społeczną oraz 3) „kreolizację”, wiążącą się z migracjami ludności i tworzeniem nowych, multikulturowych społeczeństw.
Skutkiem wymienionych zmian jest wytworzenie się w Europie kilku modeli rodziny, zależnie od zakątka naszego kontynentu, które można poszeregować w pięć grup: grupa A – „kraje skandynawskie” (Dania, Szwecja, Finlandia, Islandia) – istnieje tu wysoki stopień zaakceptowania kohabitacji, a jednocześnie wysoka dzietność, co oznacza że „kraje te charakteryzuje «nowoczesny» model małżeństwa, który współwystępuje z «tradycyjnym» modelem dzietności”. Grupa B – to „państwa zachodnie” (Francja, Norwegia, Holandia, Wielka Brytania), gdzie małżeństwa są nietrwałe, a urodzeń pozamałżeńskich jest sporo, przeważa kohabitacja przed ślubem, zaś dzietność jest dość wysoka. Grupa C – czyli „kraje centrum” (Austria, Belgia, b. RFN, Luksemburg, Szwajcaria) charakteryzuje się również nietrwałością związków małżeńskich, kohabitacja nie jest aż tak popularna, a płodność jest niska. Wreszcie „państwa południowe” grupy D (Włochy, Grecja, Portugalia i Hiszpania) – małżeństwa są trwałe, ale spadła dzietność, czyli „kraje te charakteryzuje «tradycyjny» model małżeństwa oraz «nowoczesny» model dzietności”. I w końcu kraje grupy E, czyli Europa środkowo-wschodnia. Ta grupa interesuje nas najbardziej, bowiem do niej należy Polska. W krajach naszego regionu w roku 1989 dzietność należała do najwyższych w Europie, by już po sześciu latach spaść do najniższej i znaleźć się na poziomie „państw południowych”.
Jakie przyczyny wywołały ten stan rzeczy? Wskazuje się na skutki przemian, jakie rozpoczęły się w 1989 r. Wśród nich przede wszystkim przekształcenia gospodarcze, wpływające na zachowania społeczne i prokreacyjne. Na plan pierwszy wysunęły się czynniki ekonomiczne: rywalizacja na rynku pracy, a co za tym idzie – dbałość i troska o pracę kosztem podjęcia decyzji o posiadaniu dziecka. Inny aspekt ukazuje polaryzację postaw: z jednej strony tendencje hedonistyczne (konsumpcjonizm), a z drugiej – brak pracy (bezrobocie) nie sprzyjają rozwojowi demograficznemu. Co więcej, rodziny pozostawiono samym sobie, instytucja państwa uciekła od wspierania najmniejszej komórki społecznej. Charakterystyczna jest sytuacja kobiet w naszym regionie Europy. Po 1989 r. zanotowano tu jeden z najwyższych wskaźników aktywności zawodowej kobiet na starym kontynencie, co można uznać za spuściznę po latach komunizmu. Oznaczało to rezygnację z kontynuowanego do tej pory procesu godzenia pracy zarobkowej z podjęciem decyzji o poczęciu i utrzymywaniu dużej liczby dzieci. Zmiany te dotknęły również polskie rodziny.
Jak poświadczają badania historyków – w dawnej Polsce ponad 9 na 10 gospodarstw było prowadzonych przez małżeństwa. Staropanieństwo i starokawalerstwo były piętnowane, a małżeństwo uważano wręcz za obowiązek. Kobiety stanu wolnego – stare panny były obiektem współczucia i lekceważenia, na kawalerów zaś nie patrzono zbyt przychylnie. Opierając się na badaniach demografów historycznych można stwierdzić, że do II poł. XIX w. (kiedy to rozpoczęły się pewne przekształcenia demograficzne na ziemiach polskich) przeciętna rodzina liczyła ok. 3 i więcej dzieci (z tych, które przeżyły, bo umieralność była wysoka). Na rodzinę przypadało zatem średnio ok. 6 osób. Sytuacja taka była charakterystyczna dla wielu rodzin polskich jeszcze w XX w. Takie cyfry gwarantowały wzrost liczby ludności, a jednocześnie spokój co do przyszłości biologicznej narodu polskiego. Jakże odmienne są od nich dane, jakie opublikował GUS!
W ubiegłym roku zawarto 192 tys. ślubów, co jest liczbą mniejszą o 3,5 tys. w stosunku do roku 2003; młodzi ludzie coraz później decydują się na zawarcie związku: średni wiek kobiet w 2003 r. wyniósł 24,3 lat (poł. lat 90. XX w. – ok. 23 lata), mężczyzn – 26,6 (wcześniej – 25,6 lat). Z drugiej strony, przy zmniejszającej się liczbie małżeństw mamy do czynienia ze wzrostem liczby rozwodów. W ubiegłym roku odnotowano ich 51 tys., co oznacza, że nastąpił 3-tysięczny wzrost w stosunku do roku 2003. Procesom tym towarzyszy odsuwanie decyzji o urodzeniu dziecka. Już „w latach 90. XX w. nastąpiło przesunięcie najwyższej płodności kobiet z grupy wieku 20-24 lata do grupy 25-29 lat”. Słowem, młodzi ludzie kształcą się i robią karierę, odwlekając decyzję o ślubie i poczęciu dziecka. Są to typowe procesy, jakie miały miejsce w Europie Zachodniej, o których wspomniano powyżej.
Spełniać DOBRO
ks. Marek Dziewiecki Przygotowanie do sakramentu małżeństwa
Sławomir Olejniczak Konstytucja Europejska wobec instytucji małżeństwa i rodziny
Maciej Szepietowski Naród i wychowanie w myśli Romana Dmowskiego [fragment]
Wśród podnoszonych wielokrotnie zasług Romana Dmowskiego podkreśla się jego wybitną rolę jako męża stanu, wskrzesiciela niepodległej Polski, prekursora nowoczesnej myśli politycznej i nowego przełomowego typu myślenia o szeroko pojętych sprawach polskich.
W cieniu bieżących zadań politycznych i przywoływanego wpływu Dmowskiego na rzeczywistość polityczną, pozostaje jego twórczość pisarska w której zawierają się istotne treści wychowawcze.
Problematyka ta, podejmowana przez autora Myśli nowoczesnego Polaka, zwana często pedagogiką narodową, ujawniła się na łamach tego, pochodzącego z 1902 r. fundamentalnego dzieła. Autor wyrażał w nim pogląd, że dotychczasowe próby zrzucenia jarzma niewoli, oparte na idei walki czynnej, zwane „patriotyzmem walki” – niweczą szansę odzyskania niepodległości i niszczą charakter żywiołu polskiego, powodując zniechęcenie do jakichkolwiek działań, które mogłyby urzeczywistnić pragnienie wolności. Dmowski nie przekreślał strategii walki zbrojnej, ani nie negował potrzeby wychowania młodych pokoleń w duchu gotowości do poświęceń, jednakże apelował o dokonanie właściwego wyboru środków walki narodowej. Zamiast wyniesionego z XIX-wiecznych powstań „patriotyzmu walki” propagował formułę „patriotyzmu pozytywnego i nowoczesnego” – którego esencją było właściwe zrozumienie interesu narodowego; proponował porzucenie myślenia, uznającego ofiarny zryw powstańczy za najskuteczniejszą formę walki narodowej.
W tym miejscu należy odnieść się do motywu siły moralnej, motywu silnie podkreślanego przez uczestnika konferencji wersalskiej, który w Myślach nowoczesnego Polaka pisał, że „patriotyzm to stosunek moralny jednostki do społeczeństwa: uznanie go jest koniecznością na pewnym stopniu rozwoju moralnego, a odrzucenie świadczy o moralnej niedojrzałości lub upadku”. W innym miejscu z kolei pisał: „Dzieje ludzkości wszakże nam przynosiły dowody, że mniejszy a częstokroć większy bez porównania wpływ na losy narodu miała jego siła moralna”. Na tym przykładzie widać jasno negatywny stosunek Dmowskiego do płytkiego „patriotyzmu samobójców” i zachętę do głębokiej pracy, długofalowej i konsekwentnej, skierowanej na obronę kultury, języka i tradycji oraz więzi narodowej i odrębności duchowej.
Kwestia wartości moralnych, umożliwiających swoją mocą przebudowę skostniałego charakteru narodowego, pojawiła się ćwierć wieku później na stronach innej ważnej pozycji Dmowskiego: Kościół, Naród i Państwo, w której autor pisał, że „znaczenie zwrotu ku religii katolickiej tkwi przede wszystkim w głęboko sięgającym wpływie, jaki posiadanie religii, bądź bezreligijność wywiera na duchowy ustrój jednostek ludzkich, na ich wartość moralną”.
Główny ideolog Narodowej Demokracji zachęcał wychowawców i nauczycieli do rozbudzania u podopiecznych zainteresowań gospodarką i gospodarowaniem. Jako przykład sukcesywnych postępów w tej dziedzinie wskazywał Wielkopolskę i ludność zamieszkującą ten region. Niechętnie odnosił się natomiast do powszechnej bierności, lenistwa, jałowego intelektualizmu i „koślawego filozofowania”, a z wyraźną aprobatą do myślenia zdroworozsądkowego. Wyżej od wyrafinowanych, filozoficzno-literackich spekulacji inteligencji stawiał chłodne, ale przynoszące efekty kalkulacje Poznaniaków, czy nieskomplikowane, trafiające w istotę rzeczy wnioski warstwy chłopskiej. Pisał o tych problemach prawie przed stuleciem w następujący sposób: „(...) intelektualizm łączy się często z nieuctwem; estetyzmowi towarzyszy brak poczucia piękna, surowość i niewyrobienie smaku, podlegającego pierwszej lepszej sugestii; w pierwszych szeregach ruchu etycznego idą niedojrzałe dusze, nie rozumiejące życia, jego zadań, niezdolne do konsekwentnego stosowania zasad”.
Można zapytać, czy takie poglądy nie są przypadkiem przejawem fobii wobec intelektualistów i myślicieli? Otóż, jeśli uwzględnimy okoliczności i kontekst historyczny, w którym Dmowski je wyrażał, przekonamy się, iż są one jedynie przejawem troski o zrównoważony rozwój narodu i potrzeby pielęgnowania tych pozytywnych wartości, które w narodzie są nieobecne.
Z myślą o inteligencji postulował zastąpienie dotychczasowego kierunku kształcenia edukacją zharmonizowaną z życiem, zorientowaną w większym stopniu w stronę nauk przyrodniczo-matematycznych. Apelował o porzucenie biernego gromadzenia wiedzy na rzecz kształtowania koniecznych elementów praktycznych wychowania społecznego, bo jak uważał: „Ludzie (...) u nas umieją się uczyć tylko z książki. Z życia zdolni są i to nie zawsze brać tylko fakty, będące wyraźną ilustracją tego, czego się z książek nauczyli. Poza tym nie umieją ani spostrzegać, ani wyciągać wniosków z tego, co widzą”.
Postulaty wychowania narodowego, które miało kształtować świadomość opartą o tradycję i kulturę polską, kierowane były do szerokiego ogółu nauczycieli i wychowawców, a zwłaszcza do rodzin.
Wychowanie powinno rozwijać właściwości najbardziej potrzebne w danej epoce dziejowej. Dotyczyło to w głównej mierze życia społeczno-politycznego i gospodarczego. Dmowski zauważał, że „uczy się dzieci, czego nie należy robić, tylko się ich nie uczy, co trzeba”. Dalej twierdził, że „o tym, żeby kształcić odwagę do życia samodzielnego, energię, rzutkość, inicjatywę, żeby wyrabiać ludzi uczciwie umiejących brać z życia, co im się należy, a nie czekających aż im będzie dane, w wychowaniu naszym mowy jeszcze nie ma”.
Roman Dmowski, omawiając doniosłość artykułowanych dobitnie postulatów dotyczących wychowania narodowego, podkreślał z ogromną sugestywnością katastrofalne skutki i koszty zaniedbań w tej materii, które dotyczyły nie tylko relacji społecznych, ale miały także swe dalekie konsekwencje w stosunkach większej wagi, również tych o charakterze międzynarodowym. Oto jak problem ten widział wielki mąż stanu: „Zdolności, które wyrabiamy w dzieciach, wiadomości jakie im dajemy, jakie one później dorastając same w duchu ogólnego kierunku zdobywają, w połowie nawet nie mają żadnej wartości w życiu realnym. Wychowanie umysłowe u nas robi takie wrażenie, jakby nauka miała służyć tylko do ozdobienia życia. (...) Dzięki temu jesteśmy, pomimo wysokiego pojęcia o sobie pod tym względem, jednym z najgorzej wychowanych narodów w Europie. Mamy ogromnie dużo ludzi zdolnych, ale niesłychanie mało uzdolnionych, bardzo dużo «miłych w towarzystwie», ale nadzwyczaj mało umiejących postępować z ludźmi tam, gdzie interesy wchodzą w grę (...) nawet w życiu towarzyskim, wbrew ustalonej opinii, jesteśmy niesłychanie mało giętcy, w tym znaczeniu, że wywołujemy niepotrzebne konflikty lub, co się o wiele częściej zdarza, ustępujemy, a nie umiemy przystosować się do otoczenia i warunków bez uszczerbku dla naszej indywidualności i godności osobistej. Faktem pozostaje, że mimo upływu prawie stu lat wiele z tych prawd zachowało ogromną aktualność.
Roman Dmowski opowiadał się wyraźnie za utrzymaniem surowej dyscypliny wychowawczej i wychowywaniem młodzieży w karności, zarówno w rodzinie, jak i w szkole. Widział w tym sposób na wykorzenienie krytykowanej często filozofii bierności i bezmyślnego „używania życia”, prowadzącego do demoralizacji młodych pokoleń Polaków.
Szkołę uważał Dmowski za najwartościowsze i niezastąpione źródło wiedzy, z którego młodzież powinna korzystać bez względu na to, czy jest to szkoła rosyjska czy niemiecka. Ideolog polskiego nacjonalizmu sprzeciwiał się jednocześnie strajkom szkolnym w latach 1905-1907. Taki pogląd Dmowskiego wynikał z przekonania, że zadaniem szkoły, bez względu na jej antypolski charakter, winno być nauczanie, umożliwienie zdobywania wiedzy i kwalifikacji zawodowych. Tymczasem, jak podkreślał, atmosfera buntu młodzieży nie sprzyja uczeniu się, rodzi natomiast zarzewie samowoli uczniowskiej, pajdokracji i demoralizacji społecznej.
Roman Dmowski ubolewał także nad powszechnym w sferach zamożnych, szlacheckich i mieszczańskich wychowaniem dzieci bez poczucia konieczności formowania w nich obowiązków względem narodu. Podobnie negatywnie odnosił się do koncepcji wychowawczych opartych na kreowaniu moralności biernej, wyrażającej się w zdawkowej i epizodycznej szlachetności lub jałowym sentymentalizmie. Warto w tym momencie zaznaczyć, że Dmowski krytykując układ stosunków społecznych, edukacyjnych i gospodarczych, oprócz prezentowanych powyżej zasad pedagogiki narodowej osadzonych na gruncie ideowym, odnosił się do bardziej osobistych relacji międzyludzkich. Przykładem takiego pozytywnego kształtowania charakterów jest choćby powieść Dziedzictwo napisana pod pseudonimem Kazimierz Wybranowski. Pojawia się tam problematyka miłości, nienawiści, honoru, wstydu, czystości, moralnej godności spleciona z losami bohaterów i sensacyjnym wątkiem. O wartości wydanej w czasach II Rzeczypospolitej powieści i ważnej funkcji wychowawczej, którą odegrała, niech świadczy choćby fakt, iż dwukrotnie powołuje się na nią wybitny filozof, dominikanin, o. Jacek Woroniecki w swojej Katolickiej etyce wychowawczej.
Braki i patologie narodowego charakteru piętnowane przez Dmowskiego, uniemożliwiały wytworzenie prężnej etyki społecznego obowiązku a zarazem silnej, zdrowej opinii publicznej. Bierność, pesymizm, apatia, słomiany zapał blokowały tworzenie instytucji nowoczesnego narodu: „Bierność naszego charakteru i kultura tej bierności w wychowaniu nadaje specyficzny układ naszym stosunkom rodzinnym i społecznym. W żadnym kraju, jak u nas żony, nie rządzą mężami, dzieci rodzicami, młodzież społeczeństwem”. Dmowski dowodził słusznie, że „im wyżej stoi opinia publiczna, tym mniej potrzeba przymusu fizycznego, tym mniej do roboty ma państwo, tym bardziej może być ograniczony zakres władzy państwowej”. Zdając sobie sprawę z realiów, w których przyszło mu działać i wskrzeszać z beznadziei duszę polską, sformułował myśl aktualną również i dzisiaj: „gdy państwo nie dba o interesy społeczeństwa, gdy nawet zachowuje się wobec niego wrogo, cała przyszłość narodu leży w silnym rozwoju przymusu moralnego, w zdrowej i niewzruszonej opinii publicznej, narzucającej obowiązki tym, którzy do poczucia ich nie dorośli”. Dmowski konsekwentnie podtrzymywał ten postulat, w realizacji jego upatrując antidotum na „rozkładanie wytworzonych przez pokolenia instynktów moralnych, czyniących człowieka lepszym, zdolniejszym do współpracy z bliźnimi i stanowiącym podstawę bytu społecznego”. Wskazując na Kościół, jako wychowawcę owych „instynktów”, Dmowski uważał, że postępowanie człowieka jest zależne od „(...) wychowania dziejowego, przez pokolenia, w obyczajach, instytucjach, w których te pokolenia żyły, pod których wpływem wytwarzały się instynkty społeczne oraz od wychowania w rodzinie i szkole”.
Teresa Mazur Lato
Roman Blicharz Polskie lotnictwo wojskowe w dwudziestoleciu międzywojennym
WIARA poszukująca zrozumienia
s. Zofia J. Zdybicka USJK Świętość – współczesny sposób bycia chrześcijaninem
Łukasz Kubiak Jana Pawła II – Ojca – medytacje nad Księgą Rodzaju
br. Marek Urbaniak FSC Na wzór Nazaretu [fragment]
Rodzina jest pierwszą wspólnotą, jaka powstała na ziemi i jakiej Bóg wyznaczył konkretne zdania. To właśnie w rodzinie urodził się, wzrastał i dojrzewał Jezus. Stąd Jego ziemska rodzina jest niedoścignionym wzorem dla wszystkich rodzinnych wspólnot w każdym czasie. Każda wspólnota i jednostka ma za zadanie dążyć do świętości, a rodzina ma być jej pierwszą szkołą.
W hagiografii nie brak przykładów świętych małżonków czy małżeństw, rzadziej jednak spotyka się przypadki, że członkowie całej rodziny czczeni są jako święci. Takim klasycznym przykładem jest rodzina św. Bazylego Wielkiego, Doktora Kościoła. Oprócz niego oddaje się cześć Makrynie Starszej, jego babce, Bazylemu Starszemu i Emelii – rodzicom oraz trójce jego rodzeństwa: Grzegorzowi z Nyssy, Makrynie Młodszej i Piotrowi z Sebasty. W czasach nam bliższych żyło inne małżeństwo, które wspólnie dążyło do świętości w życiu rodzinnym, dając jej podstawy swoim dzieciom. Są to Zelia i Ludwik Martin, dziś czcigodni słudzy Boży, bliscy wyniesienia na ołtarze oraz ich córka, znana całemu światu jako Teresa od Dzieciątka Jezus – jedna z największych katolickich świętych wszechczasów. Prywatnym kultem otaczana jest też inna córka państwa Martin – Leonia.
Wspólna droga
Ludwik Martin urodził się 22 sierpnia 1823 r. w Bordeaux w rodzinie kapitana wojskowego jako trzecie dziecko. Po kilku przeprowadzkach rodzina osiadła w Alençon. Chłopiec przejął od ojca ducha wiary i pobożności, jak również zamiłowanie do mowy ojczystej; odznaczał się także pewnymi zdolnościami artystycznymi w dziedzinie rysowania i malowania. Mając dziewiętnaście lat rozpoczął naukę zawodu zegarmistrza, najpierw u kuzyna ojca, a następnie w Strasburgu, tam też poznał język niemiecki. Marzył o życiu zakonnym i dlatego zgłosił się do klasztoru kanoników regularnych na Przełęczy św. Bernarda, jednak z powodu braków w humanistycznym wykształceniu nie został przyjęty. Początkowo próbował nadrobić zaległości, ale choroba ostatecznie uniemożliwiła mu realizację zakonnych planów. Wrócił więc do zegarmistrzostwa, do którego dołączył jeszcze fach złotnika. Po zakończeniu kształcenia podjął samodzielną praktykę w swoim zawodzie. Mając trzydzieści pięć lat poślubił o dziewięć lat młodszą Zelię Guerin, wytwórczynię koronek. Ich wspólna droga rozpoczęła się 13 lipca 1858 r.
Zelia przyszła na świat 24 grudnia 1831 r. w Saint-Denis-sur Sarthon w rodzinie żandarma. Jej starsza siostra wstąpiła do klasztoru wizytek w Le Mans, a młodszy brat został aptekarzem. Także ta rodzina ostatecznie osiadła w Alençon. Dziewczynka, mimo słabego zdrowia (migrena) i melancholijnego usposobienia, nie znajdowała zrozumienia u matki, która traktowała ją dość surowo. Oparciem dla Zelii była prawdziwie głęboka przyjaźń ze starszą siostrą, która przetrwała do śmierci. Pragnienie bezpieczeństwa i akceptacji ukierunkowało jej myśli na Boga i życie klasztorne. Przedstawiła więc swoją prośbę o przyjęcie przełożonej miejscowego szpitala prowadzonego przez szarytki. Spotkała się jednak z odmową. Postanowiła w związku z tym obrać stan małżeński i prosiła Boga o wiele dzieci, aby wszystkie poświęciły się Jemu; jak pokazało życie, ta modlitwa została wysłuchana. Młoda kobieta musiała pomyśleć o usamodzielnieniu się, aby nie obciążać rodziców. Skończyła szkołę rzemiosła koronkarskiego i wkrótce otworzyła własny warsztat. Była dobrą i cenioną koronczarką, więc klientów nie brakowało, co pozwoliło Zelii patrzeć w przyszłość z ufnością. Po przypadkowym spotkaniu z Ludwikiem Martin, usłyszała w duszy słowa, że to jest mężczyzna, który został jej przeznaczony. I tak po trzech miesiącach od tego dnia połączyli swoje drogi życiowe. Początkowo małżonkowie żyli jak brat z siostrą, co było niewątpliwie wpływem wcześniejszych pragnień związanych z życiem zakonnym oraz z epoką, która wyżej stawiała dziewictwo niż małżeństwo. Jednak za radą spowiednika zmienili postanowienie i tak przychodziły na świat kolejne dzieci oczekiwane z utęsknieniem, witane z radością. Każde narodziny jeszcze bardziej utwierdzały miłość obojga małżonków, którzy przyjmowali je jako prawdziwe dary od Boga. W sumie w rodzinie państwa Martin przyszło na świat dziewięcioro dzieci (siedem dziewczynek i dwóch chłopców), niestety, czworo z nich zmarło bardzo wcześnie, w tym obaj synowie, co było niezwykle bolesnym doświadczeniem dla rodziny, zwłaszcza dla rodziców. Przeżycia te nie pozwoliły im jednak zapominać, że muszą żyć dla pozostałych, których trzeba obdarzać równą troską i miłością. Zelia, świadoma spoczywających na niej obowiązków, nie traciła z oczu celu najważniejszego – zbawienia swojej rodziny. Napisała w jednym z listów, że niekiedy nachodzi ją nostalgia za spokojem klasztornego życia, jakie wiedzie jej siostra, ale szybko sobie uświadamia, iż wybierając tamtą drogę nie miałaby radości posiadania swoich dzieci, dla dobra których jest gotowa cierpieć jeszcze więcej. Kończy swoją wypowiedź jakże wspaniałym świadectwem chrześcijańskiej żony i matki: „Bylebym tylko dostała się do nieba z moim kochanym Ludwikiem i zobaczyła je [dzieci] wszystkie, choćby na wyższym miejscu niż ja – to będę szczęśliwa. Nie żądam niczego więcej”.
Choć Ludwik i Zelia należeli do klasy średniozamożnej, nie pozwalali sobie na zbytki. Żyli skromnie, dzieląc swój czas na pracę, dom, modlitwę. Każdy dzień, niezależnie od pory roku i pogody, rozpoczynali od Mszy św. o 5.30, brali udział w nabożeństwach parafialnych, oddawali się lekturze religijnej i modlitwie osobistej, wspierali ubogich i chorych, starali się zawsze doprowadzić księdza z namaszczeniem i wiatykiem do umierających. Służący, którzy pracowali w ich domu, byli traktowani na równi jak członkowie rodziny – z szacunkiem, taktem i dobrocią. Ludwik należał do Konferencji św. Wincentego, a Zelia do III zakonu św. Franciszka, oboje byli także członkami bractwa szkaplerza karmelitańskiego. Ludwik bardzo często pielgrzymował do różnych sanktuariów, zabierając ze sobą niekiedy którąś ze starszych córek. Nie byli jednak bigotami; Zelia potrafiła okazać krytycyzm wobec zasłyszanych nauk misyjnych, lubiła, aby jej dzieci były gustownie i modnie ubrane, nie pozwalała im uczestniczyć w porannych mszach, twierdząc, że jest to zbyt wczesna pora jak na ich wiek. Chrystus i Jego nauki znajdowały się w centrum ich życia rodzinnego, co wpływało też na styl wychowania córek. Dzieci były wdrażane do pobożności i posłuszeństwa, traktowane z głęboką miłością, ale i wychowawczą konsekwencją. Matczyne serce Zelii nie tolerowało uporu, kaprysów i pychy, w miejsce których starała się wszczepić zalążki cnót chrześcijańskich. Najstarsze córki były bardzo szybko wprowadzane w obowiązki domowe, zwłaszcza w opiekę nad młodszymi. Temu wszystkiemu towarzyszyła nieustannie wzrastająca miłość tych dwojga ludzi. Świadczą o tym dobitnie ich listy pisane w czasie wyjazdów Ludwika. W jednym z nich Zelia pisze do męża: „Kocham Cię z całego serca i zdaje mi się, że moje uczucie podwaja się jeszcze, gdy odczuwam brak Twej obecności. Byłoby to dla mnie rzeczą niemożliwą żyć w oddaleniu od Ciebie”. Z kolei on podpisał się pod swoim: „Twój mąż i prawdziwy przyjaciel, który Cię kocha przez całe życie”. Rozwijająca się choroba, częste bóle głowy i osłabienie uświadamiały Zelii, że jej życie powoli dobiega kresu, mimo to nie zaprzestawała codziennej krzątaniny, starając się dać rodzinie jak najwięcej z siebie. Ostatecznie zmarła po krótkiej agonii 28 sierpnia 1877 r. w Alençon i tam została pochowana. Już wtedy wielu mówiło otwarcie o niej jako o świętej.
Po śmierci żony Ludwik przeniósł się wraz z córkami do Lisieux, aby mieszkać w pobliżu szwagra. Zaprzestał pracy zawodowej, utrzymując swoją rodzinę z uzbieranych zasobów finansowych. Poświęcił się wychowaniu córek i trosce o zamieszkiwaną posiadłość „Les Buissonets”. Dla dzieci był niezwykle delikatny i czuły, choć potrafił od nich wymagać. Nie zmienił swojego stylu życia: poranna Msza, często z Komunią św., codzienne nawiedzenie Najśw. Sakramentu, wspieranie ubogich. Córki kolejno opuszczały ojcowski dom, aby poświęcić się Bogu. Ostatecznie pozostała przy nim Celina, podczas gdy Paulina, Maria i najmłodsza, Teresa, były zakonnicami w miejscowym Karmelu, a Leonia została wizytką w Caen. Ciężko chorujący Ludwik heroicznie zgadzał się na powołania swoich córek, uważając to za zaszczyt wyświadczony mu przez Boga. Kolejne cierpienia: atak apopleksji, udar mózgu, zaniki pamięci, urojenia, postępujący paraliż, trudności w mówieniu, depresja oraz powtarzające się ucieczki z domu spowodowały, iż Ludwik znalazł się w zakładzie leczniczym w Caen. Przebywał tam przez trzy lata, aby powrócić do Lisieux. Wszystkie te doświadczenia znosił z poddaniem się woli Bożej ku zbudowaniu otoczenia. Zmarł 29 czerwca 1894 r. w La Musse i pochowano go na cmentarzu w Lisieux. Wtedy to ostania córka, Celina, wstąpiła na drogę życia zakonnego w karmelitańskim klasztorze.
O świętości tych dwojga małżonków wypowiadali się już świadkowie w procesie beatyfikacyjnym ich córki – Teresy. Opinia ta nie zanikła, wręcz przeciwnie, zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i doprowadziła do rozpoczęcia starań o wyniesienie na ołtarze Ludwika i Zelii. Oba procesy kanoniczne rozpoczęły się w 1956 r. oddzielnie, a na etapie rzymskim zostały połączone w jeden. Heroiczność cnót tego przykładnego małżeństwa została stwierdzona papieskim dekretem dnia 26 marca 1991 r., a aktualnie rozpatruje się cud, który miał miejsce za wstawiennictwem obojga czcigodnych sług Bożych. Ich doczesne szczątki spoczywają obecnie obok siebie w Lisieux. Wszystkim małżonkom ukazują oni, jak można ukierunkować całe życie rodzinne na wieczność, gdyż prawdziwe szczęście jest darem Boga.
SKARBIEC myśli polskiej
o. Jacek Woroniecki OP Czego IV przykazanie wymaga od rodziców
Cywilizacyjne ROZMAITOŚCI
Gdy kochamy – wszystko jest łatwiej pokonać – rozmowa z pp. Elżbietą i Lechem Polakiewiczami
Rafał Maliszewski By być z Tobą, Ojcze…
Polska, Niemcy i papież („Myśl Polska” 18-19/2005)
O przeszłości i przyszłości Hiszpanii („Fronda” 35/2005)
Metapolityka, sieroty po Dmowskim i chaos („Templum Novum” 2/2005)
Z życia INSTYTUTU EDUKACJI NARODOWEJ
Aneta Piątkowska Jak kształtować charakter młodzieży?
Piotr R. Mazur Ojciec Jacek Woroniecki – wychowawca narodu
RECENZJE
Piotr R. Mazur Bajkowy komentarz do VII przykazania (Zofia Rogoszówna, Dzieci pana majstra)
Piotr R. Mazur Zamiast Grocholi i Masłowskiej – Rodziewiczówna (Maria Rodziewiczówna: Czahary, Dewajtis, Gniazdo Białoozora, Florian z Wielkiej Hłuszy, Między ustami a brzegiem pucharu)
Piotr R. Mazur Błyskotliwy „inkwizytor” – Chesterton (Gilbert K. Chesterton, Heretycy)
Teresa Mazur Jubileuszowo – o rodzinie w jej różnych aspektach (Kazimierz Majdański, Ojczyzna jest Matką; Jerzy Bajda, Rodzina miejscem Boga i człowieka. Wokół zagadnienia integralnego powołania rodziny)
ISSN 1643-3637, Fundacja Servire Veritati. Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2004, ss. 224, B5, miękka oprawa