Wychować mocarzy!
„O młodość z charakterem" - takie hasło przeczytali Państwo na okładce najnowszego 26 numeru kwartalnika „Cywilizacja". Jaki sens owo hasło zawiera? Słownik wyrazów obcych objaśnia, iż rzeczownik „charakter" (pochodzący od czasownika charassein - „zarysować", „wyryć", „naznaczyć bruzdami") w klasycznej grece oznaczał „piętno", „cechę wyróżniającą". Owo szczególne „piętno" „wyryte" na osobowości człowieka może objawiać się wielką liczbą odmian. W słowniku stylistycznym pod hasłem „charakter" znajdujemy prawie dwieście kolokacji [tzn. znaczeniowych wariantów kontekstu], w których słowo to występuje w naszym języku. Wg przywoływanego wydawnictwa charakter ludzki bywa m.in. „silny", „łagodny", „nieugięty", ale też „słaby" i „chwiejny" lub - co gorsza - „trudny", „gwałtowny", „despotyczny". Tenże słownik na pierwszym miejscu precyzuje znaczenie zwrotu: „człowiek z charakterem"; jest to mianowicie „mocarz, ktoś prawy i niezłomny, piękny moralnie" i właśnie kształtowanie takich cech u ludzi młodych postulują Autorzy artykułów, których lekturę proponujemy dziś Państwu. Czytelnicy znajdą więc na łamach Cywilizacji przede wszystkim wnikliwe rozważania, czym jest charakter ludzki w rozumieniu filozofii personalistycznej i konkretne, praktyczne wskazówki - jak go należy kształtować. Podkreślony został zwłaszcza fakt, że istotę owego arcyważnego procesu stanowi formacja woli u młodych ludzi oraz nauczenie ich trudnej lecz niezbędnej w życiu godziwym sztuki „wymagania od siebie". Autorzy nasi zwracają uwagę, iż kształtowanie charakteru młodego człowieka rozpoczyna się już we wczesnym dzieciństwie, w środowisku rodzinnym. Należytych jego efektów można się spodziewać jedynie wówczas, gdy rodzice będą oddziaływać na dziecko nie tylko poprzez polecenia i pouczenia słowne, lecz przede wszystkim poprzez własny, pozytywny przykład, gdy życie rodzinne będzie życiem wiernym nauce Chrystusowej, pełnym miłości i wzajemnego zrozumienia, lecz wolnym od pobłażliwości rodziców wobec błędów i zachcianek potomstwa.
W prezentowanych tekstach pojawia się również odpowiedź na niezmiernie ważne pytanie: jakich zmian należy dokonać, aby współczesna szkoła stała się wiarygodnym i użytecznym partnerem, owocnie wspomagającym rodziców w dziele formowania charakterów dzieci i młodzieży? Podejmujący ten aspekt zagadnienia Autorzy zgodnie twierdzą, że konieczny jest w tym celu przede wszystkim powrót do personalistycznej pedagogiki, tę zaś mogą właściwie realizować tylko nauczyciele z powołania, traktujący swoją profesję jako osobiste posłannictwo i ważną misję społeczną, „świadomi, iż w procesie wychowania nie reprezentują siebie, lecz prawdę" - jak można przeczytać w jednym z artykułów.
Ponadto szkoła współczesna powinna powrócić także - o co apelował nieustannie śp. o. M.A. Krąpiec - do idei kształcenia humanistycznego, uwzględniającego przynajmniej podstawy filozofii i kultury klasycznej oraz łaciny i greki, przywracającego należną rangę najwybitniejszym dziełom literatury ojczystej, uwrażliwiającego na piękno sztuki. .
Poza rekomendowanymi powyżej treściami, odpowiadającymi głównemu hasłu nowego nr. „Cywilizacji", jak zwykle polecamy uwadze Państwa teksty cykliczne, a oprócz nich - interesującą relację z pobytu Ojca Św. Benedykta XVI w Sydney, z okazji Światowych Dni Młodzieży i ciekawy artykuł F. Konecznego, który opublikowano w Skarbcu myśli polskiej.
Spis treści
Tytułem wstępu…
Wychowajmy mocarzy…
Myśl CYWILIZACJI
o. Mieczysław A. Krąpiec OP Młodość jako początek samogospodarzenia
Służyć PRAWDZIE
Bogdan Czupryn Specyfika młodości a potrzeba charakteru
Marek Arpad Kowalski Obrzędy trwania
Ewa Smołka: Czym jest charakter?
Henryk Jarosiewicz Charakter – skutek nieprzechodni postępowania
Jacek Banaś Problemy współczesnej edukacji a edukacja filozoficzna
Wojciech Daszkiewicz H. Gardnera teoria inteligencji wielorakich – założenia filozoficzne.
Spełniać DOBRO
Barbara Kiereś Rodzina jako miejsce kształtowania charakteru człowieka
Katarzyna Stępień Prawo do wychowania
Anna Szudra Wychowanie w szkole współczesnej
Dariusz Zalewski Kształtowanie umysłu i woli
Alina Krzyżanowska Kształcenie charakteru z perspektywy szkolnego pedagoga
Renata Krupa Tydzień jak co tydzień – czyli co oglądają i czytają nasze dzieci
Teresa Mazur Quid dulcius est, quam anni studiorum et lusus?
WIARA poszukująca zrozumienia
Jan Paweł II List do młodych całego świata. Parati semper
ks. Marek Dziewiecki Radość rozwoju. Dzieciństwo i młodość w świetle Ewangelii.
[fragment]
Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat Europa coraz częściej ukrywa swoje chrześcijańskie korzenie i swoją chrześcijańską historię, coraz bardziej natomiast szczyci się hasłami demokracji i tolerancji. Jednak demokracja i tolerancja, oderwane od miłości, prawdy i odpowiedzialności, nie prowadzą do rozwoju, lecz okazują się początkiem drogi do poważnego kryzysu, a nawet do cywilizacji śmierci.
Słabość i bezradność „demokratyczno-tolerancyjnej” Europy chyba najbardziej widać w jej niezdolności do wychowania uczciwych i szczęśliwych obywateli. W tej sytuacji potrzebna jest odwaga powracania do ewangelicznych zasad wychowania młodego pokolenia. Celem niniejszej analizy jest ukazanie podstawowych celów i metod wychowania w świetle Ewangelii.
Dziecko – dar Boga i owoc miłości rodziców
Jezus uczył współczesnych sobie ludzi nie tylko miłości do osób dorosłych, lecz także do dzieci. Bóg utożsamia się w szczególny sposób właśnie z dziećmi. Każde dziecko ma godność osoby. Małżonkowie mają różne prawa, ale nie mają prawa do posiadania dziecka, gdyż nikt nie ma prawa do posiadania jakiejś osoby. Mąż i żona powinni tworzyć warunki, w których dziecko może się pojawić i rozwijać. Nie mają natomiast prawa do niczego więcej. Rodzice nie są producentami lecz przyjaciółmi i opiekunami dziecka, gdy ono zaczyna istnieć.
Wychowanie dziecka nie polega na wstępnej selekcji, gdyż opiera się na miłości bezwarunkowej. Nikt z rodziców nie ma prawa zaprogramować sobie określonych cech dziecka drogą manipulacji genetycznych. Tego typu „programowanie” to nie tylko zamach na godność osoby, ale to także wypaczenie miłości rodzicielskiej. Tacy rodzice stawiają siebie w miejsce Boga. Usiłują zaprogramować dziecko w sposób podobny do tego, w jaki konfiguruje się parametry techniczne komputera czy samochodu. Chcą w ten sposób zagwarantować sobie taką wersję dziecka, jaka wydaje im się najbardziej „odpowiednia” dla nich i najłatwiejsza do wychowania. Taka postawa to dowód na to, że „kochają” przyszłe dziecko jedynie warunkowo, czyli że w rzeczywistości nie kochają wcale. Usiłują uszczęśliwiać siebie, a nie dziecko. Wmawiają sobie, że jeśli ich dziecko będzie miało określoną przez nich płeć czy będzie dysponowało określonymi przez nich uzdolnieniami, np. sportowymi, artystycznymi czy muzycznymi, to będzie szczęśliwe. Tymczasem ludzi szczęśliwych i nieszczęśliwych spotykamy w każdej grupie społecznej. Los człowieka zależy przede wszystkim od tego, na ile bezwarunkowo jest kochany i na ile solidne otrzymuje wychowanie. Wiemy, że wśród wybitnych gwiazd sportu, piosenki czy filmu jest wielu ludzi, którzy przeżywają dramatyczny kryzys i są nieszczęśliwi.
Dziecko „zaprogramowane” na drodze manipulacji genetycznych ma prawo później wykrzyczeć do rodziców swój ból i protest. Ma prawo postawić im pytania, na które nie znajdą odpowiedzi: kto wam pozwolił określać, jakie powinienem mieć cechy? Kto wam dał gwarancję, że będę szczęśliwy wtedy, gdy narzucicie mi preferowaną przez was płeć czy uzdolnienia, które wam się podobają? Czy wiecie, że w ten sposób ogłaszacie całemu światu, że nie kochacie mnie, ale moje cechy, które sobie zamówiliście? Dlaczego zaistniałem jako owoc waszego wyrachowania i kalkulacji, a nie jako owoc bezwarunkowej miłości? W obliczu tego typu pytań dorastającego dziecka rodzice będą mogli jedynie spuścić głowę i przyznać, że przypisali sobie odpowiedzialność, która ich przytłacza. Tylko te dzieci, które wiedzą, że są owocem bezwarunkowo bezinteresownej miłości, mają optymalne warunki ku temu, by się rozwijać i zdumiewać wielkością człowieka.
Rodzina optymalnym miejscem rozwoju
Ewangelia ukazuje nam niezwykle znamienny fakt. Oto Bóg poczekał ze zwiastowaniem do czasu, aż Maryja poślubiła Józefa (por. Mt 1, 18). Bóg-Ojciec mógł posłać nam swojego Syna bez pośrednictwa kobiety. Tym bardziej mógł zaplanować Jego rozwój w ludzkiej naturze bez pomocy mężczyzny. Tymczasem Bóg chciał, by Jego Syn miał ziemską Matkę i ziemskiego Opiekuna, który nie będzie wprawdzie ojcem Jezusa, ale będzie mężem Kobiety, która porodzi Syna Bożego. Jezus urodził się w biedzie i od początku jego ziemskie życie było zagrożone. Jednak Nowonarodzony chroniony był niezwykłą miłością świętych małżonków – Maryi i Józefa. Bóg Ojciec chciał, by Jego Syn wzrastał w łasce u Boga i u ludzi, chroniony miłością obojga małżonków. To nie przypadek, że Jezus pierwszego cudu dokonał właśnie dla nowożeńców i że w czasie całej swojej publicznej działalności najbardziej stanowczo bronił kobiet i dzieci. Bóg wie bowiem o tym, że pełna rodzina stwarza dziecku optymalną szansę na rozwój i że pierwszą formą okazywania miłości wobec dzieci jest wzajemna miłość ich rodziców.
Zamysłem Boga jest radosny rozwój każdego dziecka, począwszy od fazy prenatalnej i wczesnego dzieciństwa. Jezus nie głosił kazań do dzieci, lecz im błogosławił i okazywał im czułość. Syn Boży ukazywał dzieci jako wzór prostoty, zaufania i świętości, natomiast kazania głosił do rodziców i do innych dorosłych. W niezwykle twardych słowach przestrzegał wszystkich przed gorszeniem dzieci. We wczesnym dzieciństwie dziecko jest bowiem niemal całkowicie zależne od rodziców i od innych dorosłych, z którymi ma kontakt.
Wzrastanie w łasce u Boga i u ludzi dokonuje się najłatwiej wtedy, gdy rodzice okazują dziecku miłość dojrzałą i bezinteresowną. Dojrzali rodzice pragną, by zaistniał ktoś nieznany, kogo z góry, „w ciemno” przyjmują z miłością. A zatem bez względu na cechy danego dziecka! Bez względu na to, ile radości czy ile cierpienia ono im przyniesie! Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że ich dziecko nigdy, w żadnej sytuacji nie stanie się ich własnością. Ofiarują mu całą miłość i mądrość, do jakiej są zdolni, chociaż wiedzą, że tak obdarowane dziecko nie pozostanie z nimi na zawsze, lecz pójdzie „w świat”, by swoją miłością i mądrością obdarzać obcych ludzi bardziej niż własnych rodziców! Rodzice są bezinteresownym darem dla dziecka nie po to, by ono się im kiedyś odwdzięczyło, lecz po to, by stało się darem dla przyszłego małżonka, dla przyszłych dzieci, dla przyjaciół, a nawet dla zupełnie obcych ludzi.
Pierwszym zadaniem rodziców jest nie krzywdzić, nie gorszyć, nie demoralizować i nie lekceważyć dziecka. Zadaniem drugim jest fascynowanie dziecka perspektywą rozwoju. Wtedy bowiem – podobnie jak bogaty młodzieniec z Ewangelii – dziecko będzie w stanie zapytać rodziców i Boga o to, co dobrego ma czynić? W rodzinach, w których brakuje miłości lub mądrości, dzieci zaczynają coraz częściej pytać o to, czy dane złe zachowanie jest jeszcze dopuszczalne, albo o to, jakie zło nie jest jeszcze zakazane.
Rafał Maliszewski Światowe Dni Młodzieży – młodość młodości
SKARBIEC myśli polskiej
Feliks Koneczny Pajdokracja, jej źródła i skutki
[fragment]
O pajdokracji
Ja biorę wyraz: „pajdokracja” w dosłownym znaczeniu wyrazu: „rządy młodzieży”, aprzynajmniej udział jej w rządach. Rozumiem więc przez pajdokrację nie sam udział młodzieży w życiu publicznym, lecz wywieranie wpływu na kierunek tego życia, występowanie z programami działania i to skuteczne tak, iż młodzież przeprowadza swą wolę w polityce narodowej – a więc rządzi. Nie wciągam więc do pajdokracji samej chętki do rządów (któżby takiej chętki nie miał?) i dlatego wyłączam ze swych wywodów pewne objawy z życia młodzieży francuskiej, o których wspomniał w poważnym swym artykule A. Korecki w nr. 238 „Słowa”, nie znam bowiem wypadku, w którym by młodzież francuska narzuciła ogółowi swą wolę w zakresie życia politycznego, do którego to zakresu również ograniczam się jak najściślej.
Dysputa o tym, czy wypadki pajdokracji zachodzą tylko w politycznej dziedzinie, czyteż mogą zajść w każdej – tudzież o tym, czy słusznie jest wykluczyć z dyskusji samą chętkę do rządów, skoro ona może być rządów tych genezą – miałaby znaczenie wyłącznie dialektyki nad abstrakcjami teorii pajdokracji. Na to nie mamy czasu i dlatego proponuję, żeby się ograniczyć do roztrząsania li tylko pajdokracji politycznej, i to faktycznej. Chodzi bowiem o to, żeby sobie zdać sprawę, czy jest sposób na tę chorobę. Mamy cel praktyczny przed sobą i odpowiednio do tego musimy sobie określić przedmiot rozważań.
Teoretycznie rzecz biorąc, należałoby zacząć od wykazywania, że pajdokracja jest szkodliwa. Jeżeli jest w Polsce ktoś taki, kto uważa ją za pożądaną i dobru pospolitemu przydatną, niech wystąpi z tym przekonaniem otwarcie i poda swoje motywy! Dotychczas mamy bowiem do czynienia tylko z ujemnymi jej skutkami i na tej podstawie uważam za rzecz widoczną i jasną, niewymagającą osobnych artykułów z dowodami, że ona jest szkodliwa. Będę też zwracał uwagę tylko na takie ujemne jej strony, których (o ile mi się zdaje) jeszcze nie dostrzeżono, nie wdając się w rzeczy powszechnie wiadome.
Nie mam więc zamiaru wyczerpać przedmiotu teoretycznie (trzeba by na to całej książki), lecz pragnę tylko zebrać to, co mogłoby doprowadzić do pożądanych wyników praktycznych.
Moim zdaniem niesłusznie obwinia się młodzież o pajdokrację, gdyż jest ona dziełem starszych. Młodzież o własnych siłach nie potrafi utrzymać nawet tradycji życia akademickiego, a cóż dopiero narzucać ogółowi programy polityczne! Młodzi dokonują tylko ostatniego kroku, nakręceni przedtem odpowiednio, jak automat. Urządza się pajdokrację rozmaicie: uczciwie i nieuczciwie, świadomie i nieświadomie. Bywają prowokatorzy, uwodziciele-pochlebcy; zdarzają się też ambitne miernoty, używające młodzieży za bęben reklamy – ale również często operują młodzieżą ludzie zacni, pragnący zabezpieczyć w ten sposób przyszłość pewnej idei. Będę się starał wykazać, jak złudne jest mniemanie, jakoby rozporządzał przyszłością ten, kto młodzież trzyma w swym ręku. Rezultaty z propagandy politycznej wśród młodzieży są równe zeru, a danemu kierunkowi darzy się następnie tak samo, jak gdyby całkiem nie był poprzednio propagowany wśród młodzieży. Agitacja taka posiada u nas faktyczne znaczenie, tylko gdy chodzi o chwilę współczesną, ażeby młodzież naprędce zrobiła coś niedorzecznego. Robota polityczna młodzieży doznaje zaś u nas szerokiego poparcia z pewnych powodów psychologicznych. Będę się starał oświetlić ścisły związek pomiędzy pajdokracją a apatią ogółu, ukazać jak z byłych pajdokratów robią się następnie zażarci... winciarze,którzy pragną, żeby im podnieciła nerwy nowa pajdokracja. Pielęgnują też pajdokrację stronnictwa, a nie tylko bez korzyści dla siebie, ale skracając sobie przez to życie. Takie zwracanie się do młodzieży nie jest specjalnością społeczeństw politycznie słabych, bo robi się to w Czechach w naszych oczach; siła lub słabość nie ma tu nic do rzeczy. Wynika to z przesadnegoprzywiązywania wagi do znaczenia stronnictw. Walka z pajdokracją jest w moim mniemaniu wspólnym interesem wszystkich stronnictw, tym pilniejszym, im słabsi jesteśmy politycznie. Nie tkwi też ta choroba bynajmniej w naturze polskiej, skoro nie ma jej w Wielkopolsce. Różnicy tej nie można przypisywać rozmaitości rządów państw rozbiorowych, bo rozbiory nie wywarły żadnego wpływu na zróżniczkowanie i rozmieszczenie typów polskich (typ np. Galicjanina nie istnieje; jest to czczy wymysł literacki). Jak nie ma pajdo-kracji pod zaborem pruskim, podobnież może jej nie być i w innych ziemiach polskich. Należy atoli oświecać społeczeństwo, że źródłem siły politycznej może być u nas tylko siła społeczna i dostarczyć patriotyzmowi polskiemu zajęcia;należy odmówić młodzieży bez ogródki kompetencji politycznej i zaprzestać organizować ją politycznie, a ośmieszać takich, którzy by tego nie zaprzestali. Na wyplenienie pajdokracji wystarczy kilka lat (pięć do sześciu), jeżeli wszystkie stronnictwa, zabiorą się do tego; jeżeli zaś znajdzie się takie, które w tej walce nie weźmie udziału, będzie ośmieszone, jako pajdokratyczne i sama młodzież odwróci się wreszcie od niego, nie znosząc – śmieszności. Pajdokrację bowiem chętnie się uprawia, ale nikt się nie zgodzi, żeby ją mieć w swej firmie, ajuż najmniej sama młodzież! (…)
Partenogeneza pajdokracji
Pajdokracji nie wytwarza młodzież, lecz starsi, użyczając jej swej sankcji. Istnieje ona bowiem tylko tam, gdzie starsi nie tylko nie chcą tłumić w młodzieży roszczeń nieprzystojnych jej wiekowi, a dla sprawy publicznej niebezpiecznych, lecz zachowaniem swym sami je podsycają.
Zdarza się wprawdzie partenogeneza pajdokracji, ale płody jej bywają miniaturowe i absolutnie niezdatne do życia, o ile ich starsi nie wychuchają.
Nie tylko u nas, ale wszędzie zdarza się, że grono chłopczyków założy związek pracowitej przyjaźni, ożywionej świętą wiarą w ideały. Prokuratorzy robili z takich związków nieraz już „tajne stowarzyszenia” i „spiski” mając ułatwienie w tym, że pacholęta same lubią używać tych nazw, nęcących tajemniczością, a których znaczenia nie rozumieją. Pedagog dojrzy w takich „spiskach” tylko zacność młodych duszyczek; gdyby wiedział, którzy z jego wychowanków „spiskują”, poświęciłby im swe zabiegi ze zdwojonym zapałem, żeby jak najbardziej rozwinąć umysł tych dzieci, wdrożyć je do pracy i wyrobić w nich zmysł spostrzegawczy, ażeby dobrym chęciom ułatwić skuteczną kiedyś dla społeczeństwa pracę. „Spisek” zaś taki – jako „spisek” – najlepiej pozostawiać własnemu losowi; ugrzęźnie niebawem na mieliźnie, nie rozwinie się nawet co do ilości członków. Pozostawiony sam sobie, nie będzie mieć innych następstw, jak uszlachetnienie młodych przyjaciół.
Z biegiem okoliczności, dzięki temu, że miałem i mam nieustannie do czynienia z młodzieżą, byłem świadkiem niejednego takiego związku przyjaźni, zwanego szumnie „tajnym stowarzyszeniem”. I sam („nie chwalący się”) w l3-tym roku wieku swego piastowałem godność kanclerza, mając u siebie i pod swą odpowiedzialnością „księgę protokołów” i nieuchronną pieczątkę. Sprawienie jej w sposób odpowiedni, tj. tajny, było mistrzostwem sprytu dziecinnego; kosztowało to dużo zachodów i pochłonęło znaczną część funduszy, ale trudno! Wiadomo, że bez pieczątki nie może być „tajnego stowarzyszenia”. I nie szyderczo wspominam te stare dzieje, lecz rzewnie.
Dziecięce „spiski” powstające partenogenetycznie odznaczają się tym, że zawsze nakładają na członków obowiązek uczenia sięrzeczy polskich obszerniej, ponad program szkolny, podczas gdy organizacjom sztucznym, wywoływanym przez agitatorów, książka śmierdzi. Skłonność dziatwy do stowarzyszania się jest pierwszorzędnym czynnikiem pedagogicznym i miejmy otuchę, że będzie kiedyś wyzyskana...
Ale nie o pedagogii piszę, tylko o polityce. Twierdzę z całą stanowczością, że wszelkie zrzeszenia się młodzieży – nawet akademickiej – utworzone przez samą młodzież i przez napływ starszych nie wypaczone, nie mają i mieć nie mogą najmniejszego znaczenia politycznego. Żadne z nich długo nie trwa, nie zatoczy szerszych kręgów i nie rozporządza żadnymi środkami. Dla polityki partenogeneza pajdokracji nie istnieje, bo to, co w ten sposób może się wytworzyć, jest niczym.
Młodzież akademicka jest do „tajnych stowarzyszeń” już o wiele mniej skłonna, niż uczniowie szkól średnich. Pewna jej część – chociaż u nas nader nieznaczna – uczy się naprawdę, a mniej więcej połowa zdaje egzaminy; nadchodzi więc okres, w którym na nic innego nie ma czasu i wtenczas „urządzanie ludzkości” idzie w kąt. Po egzaminach zajmują stanowiska, rozsypani po szerokim świecie i po kilku latach niewiele nawet wiedzą o sobie wzajemnie... Jeszcze bardziej porozluźniają się ci, którzy nie zdają egzaminów; poginą formalnie w rozmaitych warstwach społecznych. Choćby więc nawet większa część danego pokolenia akademickiego zrzeszyła się, postanawiając wpłynąć na życie publiczne – nie sprawi nic a nic. Rozejdzie się, zanim się należycie zorganizuje! Od terminu egzaminów ubywa takim pseudo-organizacjom raptownieczłonków, a potem, na pierwszych posadach i stanowiskach, wytrwa przy niej ledwie dziesiąta część. Rekrutacja zaś wśród studentów I roku idzie z roku na rok coraz ociężalej – aż znowu po kilku latach pojawi się nowa organizacja, równie niewinna.
Obserwując przez długie lata życie młodzieży akademickiej widzę, że jest rzeczą absolutnie niemożliwą utrzymać jakąkolwiek tradycję studencką [podr. red.], o ile chodzi o zajmowanie się sprawami publicznymi. Najgrubsze „awantury”, od których biednym profesorom stają włosy na głowie, mijają po trzech latach bez najmniejszego śladu, a po pięciu... należą do epoki przedhistorycznej. O starszych sprawach nie warto nawet mówić! Ani wspomnienia! Kiedy opowiadam młodym, jak za moich czasów broiliśmy „politycznie” (a broiło się o wiele bardziej od dzisiejszego pokolenia!), nie mogą wyjść z podziwu, tak są święcie przekonani, że oni pierwsi dopiero wpadli na ten koncept... A nam za młodu także się tak wydawało...
Gdyby tradycje uniwersyteckie zależały od młodzieży, nie byłoby ich całkiem! Nawet tradycje zwyczajów i obyczajów burszowskich w Niemczech utrzymują nie studenci, lecz profesorowie. Gdyby ci przez lat pięć bojkotowali burszenszafty, zniknęłyby... Ale na takich profesorów rzuciliby się wszyscy pruscy landraci, asesorzy, radcy konsystorialni itp. Oto sekret tradycji uniwersytetów niemieckich: utrzymują je alte Häuser.
Skoro niemożliwe jest utrzymanie tradycji wśród młodzieży (o własnych siłach), niemożliwa jest ciągłość działania, a przez to samo działalność młodzieży nie może nigdy osiągnąć tego stopnia napięcia i siły, żeby wywierać wpływ na społeczeństwo, a cóż dopiero rządzić nim!
Dodajmy, że znaczna część młodzieży akademickiej sama się śmieje z pajdokracji i ma do niej wstręt. Hasło: „Do książki!” posiada licznych zwolenników; nawet niektóre zjazdy młodzieży potępiły branie czynnego udziału w życiu publicznym. W ogóle młodzież akademicka z natury swej bynajmniej nie jest skłonna do pajdokracji.
Wobec tych okoliczności muszę stanąć w stanowczej opozycji przeciw oskarżaniu o pajdokrację... młodzieży. Ja oskarżam o to starszych, jako jedynychwinowajców. Co więcej, jestem głęboko przekonany, że w walce z pajdokracją znalazłbym pomiędzy młodzieżą dużo gorących zwolenników; mam tylko wątpliwości, czy znajdę ich w dostatecznej ilości wśród starszych. Bo też, co to za wygoda mieć parawan z młodzieży, wyręczać się nią, kryć się za nią – w razie pomyślnym wyrosnąć na jej głowach na wielkiego człowieka, w niepomyślnym zaś – obwinić młodzież...
Właściwi pajdokraci nie są wcale młodzieńcami!
Cywilizacyjne ROZMAITOŚCI
Młodzi z charakterem – z ks. dr. Markiem Dziewieckim rozmawia Maria Cholewińska
Musicie mierzyć wysoko – z ks. dr. Bogdanem Czuprynem rozmawia Maria Cholewińska
Anna Szudra O personalistyczny wymiar filozofii wychowania
Do młodzieży i o młodzieży. Forum pism – ankieta
Z życia INSTYTUTU EDUKACJI NARODOWEJ
Teresa Traczuk Sokola kuźnia charakterów
RECENZJE
Piotr R. Mazur Morze, nasze morze…
Piotr R. Mazur Cotygodniowe źródło prawdy
Piotr R. Mazur Z księciem Kaspianem wracamy do Narnii
ISSN 1643-3637, Fundacja Servire Veritati, Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2008, ss. 224, format: 166x240, oprawa miękka